Będąc już w
samolocie wyglądałam przez okno, podziwiając przepiękne widoki, lecz nawet to
nie było w stanie zająć moich myśli. Wciąż myślałam o tym, że zostawiłam
wszystko za sobą. Zostawiłam moich bliskich, szkołę i po prostu uciekłam.
Czułam, że konsekwencje tego będą wielkie, ale miałam nadzieję, że chociaż
ojciec okaże swoje dobre oblicze i przyjmie nas do siebie.
Bałam się. Tak, strasznie się bałam. Mimo tego, że był ze mną Hadrian, czułam, że coś pójdzie nie tak...
Bałam się. Tak, strasznie się bałam. Mimo tego, że był ze mną Hadrian, czułam, że coś pójdzie nie tak...
W pewnym
momencie poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zorientowałam się, że
Hadrian bacznie mi się przyglądał. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Żałujesz swojej
decyzji?- zapytał, patrząc mi w oczy, czym lekko mnie onieśmielił. Tak bardzo
krępowało mnie to, kiedy ktoś patrzył mi prosto w oczy…
-Nie wiem, co
mam o tym wszystkim myśleć... Boję się, że to nam się nie uda...- spuściłam
wzrok, by uniknąć ponownego spotkania z jego oczami.
-Ja nie chcę cię
do niczego zmuszać-powiedział, wciąż na mnie patrząc.- W każdej chwili możesz
wrócić do domu… -dodał.
-Hadrian...-
zaczęłam, niepewnie na niego spoglądając. -Nigdzie nie wracam- westchnęłam,
nerwowo bawiąc się palcami.
-Więc uśmiechnij
się- próbował dodać mi otuchy, lecz nie potrafiłam spełnić jego prośby. Nie,
kiedy nie wiem jak będzie wyglądała moja przyszłość.- Nie cieszysz się, że
spotkasz ojca?
-Nie wiem, czy
jest się z czego cieszyć. Kiedy widziałam go ostatni raz miałam trzy lata.
Zostawił nas z babcią i dziadkiem, po tym jak... jak moja mama zginęła w
wypadku- wyjaśniłam. Nie lubiłam o tym wspominać, ale skoro ja wiedziałam coś o
przeszłości Hadriana, to dlaczego on miałby nie dowiedzieć się czegoś o mnie?-
Stwierdził, że za bardzo przypominamy mu mamę.
-Przykro mi-
odpowiedział szybko.
-Mam tylko
nadzieję, że nie wścieknie się, kiedy mnie zobaczy- powiedziałam pod nosem. On
westchnął ciężko.
-Przestań...
-delikatnie złapałam za jego dłoń, żeby jakoś go wesprzeć.- Gdybyś wtedy nie
pojawił się w mojej szkole i nie wpadł na mnie... –zacięłam się, szukając
odpowiednich słów, lecz nie potrafiłam wydusić z siebie nic sensownego.- Nie
wiedziałabym co się ze mną stało. Pewnie wpadłabym, przy pierwszej lepszej
okazji w sidła Naozen.
Uśmiechnął się
do mnie. Nie tak zwyczajnie tylko… sama nie wiem jak to opisać. Nie potrafiłam
zidentyfikować, co oznaczał ten uśmiech. Nawet nie zdążyłam rozpocząć kolejnego
zdania, gdy on całkowicie niespodziewanie przysunął się do mnie i przytulił
mnie. Byłam zaskoczona.
-Dziękuje-
szepnął.- Dzięki tobie mam w swoim życiu inne cele poza ucieczką.
-Co masz na
myśli?- uśmiechnęłam się niepewnie.
Odsunął się ode
mnie odrobinkę i ponownie spojrzał mi w oczy. Nie mogłam wytrzymać jego
spojrzenia. Co się ze mną dzieje? Dlaczego
on ma nade mną taką władzę?
-Mam na myśli
ciebie-odpowiedział po kilku sekundach, które trwały wieczność.- Nigdy
wcześniej czegoś takiego nie czułem. Chcę cię chronić przed wszystkim, co złe
na tym świecie- przerwał na chwilę wyraźnie speszony tym co powiedział.- Chcę
być tam gdzie ty...
Poczułam
takie... dziwne ciepło w środku. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mi czegoś
takiego. Kompletnie mnie zatkało. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, którego
nie mogłam się pozbyć.
-Ja...- nie wiedziałam,
co powinnam powiedzieć. -Dziękuję.
Wyraźnie
ośmielony moim uśmiechem przysunął się do mnie. Nieudolnie próbując mnie
pocałować, chciał jakoś przypieczętować te słowa, które wyrwały mu się z głowy.
Kiedy był już tak blisko, że nasze usta prawie się ze sobą stykały, poczułam
jakby żołądek podszedł mi do samego gardła. Najwyraźniej samolot zaczął
lądować. Hadrian nie wiedząc, co począć odsunął się ode mnie szybko i
powiedział z trudem hamując narastające w nim emocje:
- Chyba już
jesteśmy na miejscu- stwierdził ochryple.
-Tak,
lądujemy...- mruknęłam, odwracając się w stronę okna. Nie mogłam znieść
palącego skrępowania, które nastało między nami.
Nie minęła
dłuższa chwila i usłyszeliśmy dochodzący z głośniczka nad nami głos
stewardessy, która mówiła:
-Dolecieliśmy do
Nowego Jorku, proszę o spokojne odpięcie pasów bezpieczeństwa i udanie się do
wyjścia z samolotu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i polecamy się
na przyszłość.
Hadrian
odchrząknął głośno.
- Chodźmy
zobaczyć ten Nowy Jork- powiedział z lekkim uśmiechem. Widziałam ile trudu
włożył w to zdanie. Byłam mu bardzo wdzięczna, że to on spróbował pierwszy
pozbyć się tej granicy, która wytworzyła się między nami.
Kiedy
znaleźliśmy się już poza lotniskiem, oboje nie wiedzieliśmy, gdzie mamy się
udać. Od babci dowiedziałam się jedynie, że ojciec mieszka gdzieś na obrzeżach
Nowego Jorku, lecz nigdy nie chciała powiedzieć mi, gdzie konkretnie znajduje
się jego mieszkanie.
Rzuciłam
przepraszającym spojrzeniem w stronę Hadriana, po czym oparłam się o mur
budynku, odstawiając torbę obok siebie.
-Domyślam się,
że nie wiesz gdzie pójść…- powiedział.
-Zgadłeś...-
westchnęłam, przykładając dłoń nad oczami, by lepiej widzieć chłopaka. Słońce
było tego dnia wyjątkowo upierdliwe. Hadrian stał i rozglądał się wokoło, w
poszukiwaniu czegoś, co mogłoby nam pomóc. W końcu zobaczył, coś co przykuło
jego uwagę.
-Popatrz-
powiedział, wskazując książkę telefoniczną na stoliku przy recepcji lotniska.
Spojrzałam przez wielką szybę, do środka. - Czy tam nie będzie numeru telefonu
do twojego taty?
-Kevin
Black...-rzuciłam.- Znajdź go- poprosiłam krótko. On nie zgłaszał sprzeciwów.
Po chwili
kucnęłam przy mojej torbie i zaczęłam poszukiwania portfela. Co prawda... Nie
było w nim dużo pieniędzy, ale wolałam zawczasu sprawdzić co się w nim kryje,
by nie przeżyć szoku, kiedy przyjdzie mi za coś zapłacić.
Gdy upłynęło
kilka minut, usłyszałam znaczące chrząknięcie Hadriana, który trzymał w dłoni
mały skrawek papieru. Podał mi go. Tak jak myślałam -był na nim zapisany numer
telefonu. Szybko wyjęłam z kieszeni komórkę, po czym wystukałam na ekranie
odpowiednie cyferki. Już po kilku sekundach trzymałam telefon przy uchu,
czekając, aż ojciec łaskawie odbierze.
-Halo?-
usłyszałam ledwo znajomy mi głos. Dziwnie poczułam się słysząc tatę po tylu
latach.
-Emm...-
zacięłam się. Było mi bardzo ciężko przezwyciężyć strach, a raczej...
skrępowanie.-Tato, to ja, Hope... -szepnęłam niepewnie.
-Hope?-
powiedział zaskoczony.
-Tak...-
mruknęłam. -Mógłbyś podać mi swój adres...?
-A po co ci on?-
zapytał. Zapewne po znajomych mu odgłosach miasta, domyślił się, gdzie jestem.-
Jesteś w Nowym Jorku?
-Tak, tato-
dosyć dziwnie czułam się mówiąc 'tato', do człowieka, który zostawił mnie
kilkanaście lat temu z matką swojej żony.- Jestem na lotnisku.
-Ehh-
westchnął.- Poczekaj tam, przyjadę po ciebie-przez słuchawkę wyczułam jego
entuzjazm… Już bardziej ostentacyjnie nie mógł mi pokazać jak bardzo nie
cieszył się z mojej wizyty.
-Jest ze mną mój
kolega- odrzekłam szybko, obawiając się jego reakcji. Niestety się rozłączył i
nie zdążył mnie usłyszeć. Kiedy już schowałam telefon do kieszeni, podszedł do
mnie Hadrian z pytającym wyrazem twarzy. -Krótko mówiąc... Nie jest zadowolony-
rzuciłam, siadając na chodniku. Wyraźnie chciał obok mnie usiąść, ale jednak
się powstrzymał, czego kompletnie nie rozumiałam.
-Przyjedzie
tutaj?
-Tak,
powiedział, że po mnie przyjedzie- rzekłam, zdejmując z siebie kurtkę. Niestety
nie udało mi się ukryć swojego podenerwowania, więc chłopak domyślił się, co
chodziło mi po głowie.
- Nie wie, że
jestem z tobą, tak? –spytał. Ja jedynie pokręciłam głową, potwierdzając to, co
powiedział. –Rozumiem- rzekł krótko, rozglądając się dookoła.
Po niecałej
godzinie czekania, w ciągu której zamieniliśmy może kilka zdań, ojciec
przyjechał. Zaparkował swojego mercedesa na parkingu, znajdującym się
nieopodal. Sama zdziwiłam się, że go poznałam. Pamiętałam go ze zdjęcia, które
widziałam w starym albumie babci. Szczerze mówiąc... Niewiele się zmienił. Na
zdjęciu był jedynie nieco młodszy. Fotografia przedstawiała jego i moją mamę, w
dniu ich ślubu…
Nie tracąc czasu
szybko wstałam z miejsca, po czym biorąc do rąk swoja torbę zaczęłam iść w
stronę ojca, który rozglądał się dookoła. Tak jak się spodziewałam- nie poznał
mnie.
-Cześć, tato...-
powiedziałam, stając obok jego auta. Już po kilku sekundach, u mojego boku
zjawił się Hadrian.
- Witaj, Hope-
przywitał się. Wyczułam odrobinę chłodu w jego głosie, ale nie dałam po sobie
tego poznać. Po chwili spojrzał na Hadriana, a potem znowu na mnie. -Kto to
jest?- zapytał, patrząc na niego ukradkiem.
-Mój kolega.
Próbowałam cię uprzedzić o tym, że przyjechał ze mną, ale szybko sie
rozłączyłeś... -starałam się wyjaśnić to najmilej jak tylko potrafiłam. Kevin
był naszą jedyną deską ratunku, więc nie chciałam podpaść mu już na samym
początku.
-Nie ma żadnego
problemu. Możecie zostać u mnie obydwoje- powiedział z uśmiechem. Normalnie
zwaliło mnie z nóg. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Czyżby mój tata
zachorował? Tak, to jedyna opcja, bo nigdy nie uwierzę w to, że po prostu
zmienił się w ciągu sekundy. Podał rękę Hadrianowi i powiedział- Witaj, mów mi
Kevin- przyjaźnie potrząsając jego ręką.
- Dziękuję,
jestem Hadrian- odpowiedział chłopak. Był równie zdziwiony co ja.
Co spowodowało
taką nagłą zmianę jego nastawienia? To pytanie zakrzątało mi głowę przez całą
drogę do jego mieszkania.
Kiedy weszliśmy
do środka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mieszkanie, a raczej willa była
po prostu niesamowita. Ojciec pławił się w luksusach, podczas, gdy ja, Ryan i
babcia ledwo wiązaliśmy koniec z końcem... Cudownie.
-Rozgośćcie się-
powiedział, nie przestając się uśmiechać. Już mnie to zaczynało denerwować.
-Znajdźcie sobie pokoje gdzieś na piętrze...- dodał po chwili, znikając za
drzwiami do jakiegoś pokoju.
Hadrian stał
trochę zdezorientowany. Widziałam po nim, że nie czuł się komfortowo. Z resztą,
ja też nie… Wzięłam go za rękę, próbując odepchnąć uczucia jakie nim targały i
zaprowadziłam go na piętro.
- No, to wybierz
sobie pokój- powiedziałam z ironicznym uśmiechem.
-Coś nie tak?-
zapytał.- Twój ojciec wydaje się być bardzo miły.
-Proszę cię...-
zakpiłam.- Musimy być uważni. Nie daj się zwieść pozorom...- mruknęłam.
-Okej- odmruknął,
otwierając drzwi jednego z pokoi.
W duszy
błagałam, by mój ojciec okazał się taki, za jakiego uważał go Hadrian…
***
Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam, że tyle nic się tu nie działo! To moja wina, bo zawaliłam. Nie potrafiłam zorganizować sobie właściwie czasu.
Cóż... Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Za kilka dni dodam następny, więc serdecznie zapraszam i zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach. ;)
~W imieniu swoim i Kuby
Muzykoholiczka