Po kilkunastu
minutach biegu widząc stan Hope i nie wyczuwając już obecności strażnika
postanowiłem zrobić przerwę. Wszedłem do starego magazynu, przytrzymując drzwi
dla Hope. Spojrzała na mnie i usiadła na podłodze, ciężko dysząc. Miała okropną
kondycję. Nad tym również będzie trzeba popracować…
-Mógłbyś mi,
kurwa, wyjaśnić, co to wszystko miało znaczyć?!- wrzasnęła, opierając plecy o
ścianę.
-To był
strażnik- odpowiedziałem, ociągając się.- On… ściga mnie- westchnąłem głośno.
-Jaki strażnik?
Dlaczego cię ściga? - zdziwiła się.
-Strażnik z
Naozen- nerwowo przeczesałem dłonią włosy.- Organizacji, która łapie osoby o
nadnaturalnych zdolnościach i wykorzystuje je dla swoich celów- wyjaśniłem, spuszczając głowę.
-Bo uciekłem od
nich- spojrzałem na nią powoli.-Byłem tam w sumie od zawsze…
-Jak to... Od
zawsze?- zmarszczyła czoło.
-Odkąd pamiętam.
Nie przypominam sobie, żebym mieszkał gdzieś indziej. Już jako kilkuletnie
dziecko miałem swoją pierwszą misje- ponownie westchnąłem, na samo wspomnienie
o tym. Dziewczyna spojrzała na mnie, wyczekując dalszych wyjaśnień. -Tam pracują ludzie nie znoszący sprzeciwów. Nazywają
nas mutantami… Wykorzystują każdego, kto da im się złapać. Zazwyczaj wysysają z
nas moc, żeby zbadać, dlaczego jesteśmy inni. Oczywiście, kiedy pozbawi się
mutanta mocy, ten albo umiera, albo staje się zwykłym człowiekiem… To zależy od
tego jak wielka była jego moc. Ci z potężnymi mocami, po wyssaniu jej zazwyczaj
umierają, a ci, których moce nie były wyjątkowe, stają się zwykłymi
śmiertelnikami- wyjaśniłem.- Ludzie stamtąd często też traktują nas jak króliki
doświadczalne, testując naszą wytrzymałość, ale najczęściej po prostu… -wziąłem
krótki oddech.- Wysyłają nas na wojny lub każą zabijać niewinnych ludzi…
-Mutantami…- w
niedowierzaniu szepnęła pod nosem. -Jak udało ci się stamtąd uciec?- spytała.
-Trzy tygodnie
temu miałem przypisaną kolejną misje. Chyba już po raz setny miałem zabić
jakichś niewinnych ludzi. Poszedłem na nią razem z dwoma strażnikami. Na
misjach zawsze pilnuje nas ktoś z nich. Miałem zlikwidować ludzi, którzy niby
stanowili zagrożenie dla ich organizacji -przerwałem na chwilę, patrząc na to
jak zareaguje. Było tak jak myślałem. Przestraszyła się, chociaż próbowała to
ukryć i nadal patrzyła na mnie z zaciekawieniem. -Poszliśmy do starego
magazynu, tam były butle z gazem, które miałem odpalić, gdy w budynki zaczęli
zjawiać się ludzie. Kiedy strażnicy szli obok mnie, niczego nieświadomi ja
podpaliłem te butle wywołując ogromny wybuch. Wykorzystałem ich dezorientację i
uciekłem-skończyłem, opierając się o ścianę. –Przepraszam, że nie byłem wobec
ciebie do końca szczery-dodałem z poczuciem winy. Hope zignorowała moje
przeprosiny, była wyraźnie zła. Rozumiałem ją, ale to chyba normalne, że nie
chwalę się nowo poznanej osobie, że uciekłem z organizacji, która znęca się nad
takimi jak ja!
-Jak dużo jest
tam takich ludzi, jak my?
-Bardzo dużo…-
szepnąłem, wspominając osoby, którym niestety nie udało się tam przetrwać. Tak,
niektórzy wymiękli po kilku dniach testów. Pamiętam, jak trudno było mi się
pogodzić ze śmiercią mojego przyjaciela…
-Jest ogromna.
Jest kilka baz, do których jesteśmy rozsyłani. Na każdym kontynencie jest
przynajmniej jedno stanowisko, które wyłapuje tam wyjątkowych ludzi, a tych
najciekawszych wysyłają do głównej siedziby.
-To... Co
teraz?- spytała, podpierając brodę o zgięte kolana.
-Muszę jeszcze
dziś wyjechać z miasta- odpowiedziałem jej, ale widząc jej reakcję dodałem
szybko- Muszę, bo inaczej znów mnie złapią.
-A co ze mną?-
szepnęła. Widziałem po niej, że to, co powiedziałem sprawiło, że się zawiodła.
Westchnąłem, po czym odpowiedziałem na jej pytanie.
- Nie wiem,
naprawdę nie wiem. Tak mi przykro, że
cię w to wplątałem…
-Ja...- zaczęła,
próbując ukryć swoje łzy.- Nie poradzę sobie bez ciebie- szybko spuściła wzrok.
-Więc...-zacząłem
niepewnie. Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo niepewny. - Wyjedź ze mną.
-Jak ty sobie to
wyobrażasz?- spojrzała na mnie, wycierając łzy, powoli spływające po jej
policzkach.
-Normalnie-wzruszyłem
ramionami. Dziewczyna westchnęła, chowając twarz w dłonie. -Jeśli nie chcesz- odchrząknąłem
po chwili-to nie musisz. Ja muszę uciekać.
-Dałbyś mi
trochę czasu na decyzję?- spytała.
-Dzisiaj w nocy
wyjeżdżam. Przepraszam…
Hope spojrzała
na komórkę, żeby sprawdzić godzinę. Widziałem jej wahanie. Nie wiedziała, co
robi. Nie była świadoma z czym to się wiąże…
-Jest
osiemnasta- oznajmiła krótko.- Do godziny podejmę decyzję...- szepnęła.
- Za godzinę
przyjdę do twojego domu. Mam nadzieję, że będziesz gotowa-powiedziałem na
odchodne.
*Perspektywa
Hope*
Kompletnie nie
wiedziałam jaką decyzję powinnam podjąć. Byłam pewna, że nie będę w stanie
normalnie funkcjonować, kiedy jego zabraknie. Jak mogłam tak dać się wkręcić
własnym uczuciom?! Kiedyś obiecałam sobie, że do nikogo już się nie
przyzwyczaję, do nikogo nie przywiążę. Wszystko zmieniło się, kiedy pojawił się
Hadrian… Gdy już zdążyłam go polubić, okazało się, że to koniec.
Poza tym, tylko
on wiedział jak mi pomóc. On był jedyną osobą, która potrafiła zapanować nad
moją mocą. Bez niego… Z pewnością kilka razy dziennie bym coś wysadziła.
Nie… Nie
wyobrażałam sobie ucieczki z nim. Nie dopuszczałam tego do swojej myśli. Nie
mogłam opuścić babci, moich przyjaciółek, Ryana… Mimo tego, że był dupkiem...
Przez calutką
godzinę chodziłam w tę i z powrotem po całym pokoju. Nie mogłam, podjąć tak
poważnej decyzji, pod taką presją. Godzina czasu, była dla mnie z pewnością za
krótka…
Kiedy Hadrian
pojawił się w drzwiach mojego pokoju, poczułam, jak moje nogi w kolanach
automatycznie się uginają. Wiedziałam, że będę żałować mojej decyzji, ale nie
miałam innego wyjścia.
-A więc, jaka
jest twoja decyzja?- zapytał szeptem, wcześniej uprzedzony przeze mnie o tym,
że wszyscy już śpią.
-A jak myślisz?-
szepnęłam, wzdychając ciężko. Popatrzył w stronę leżącej na moim łóżku torby.
Oboje wiedzieliśmy co to oznacza.
-Chodźmy, bo
spóźnimy się na pociąg-powiedział, zawieszając sobie moją torbę na ramieniu, po
czym wyszedł z pokoju. Narzuciłam na siebie moją ciemną kurtkę, doganiając go
prędko.
-Gdzie my tak
właściwie jedziemy?
-Nie wiem, byle
daleko stąd- odrzekł, lecz widząc moje lekkie zdenerwowanie dodał szybko - Nigdy
nigdzie nie byłem poza Naozen, zrozum.
-Wiesz... Mój
ojciec mieszka w Ameryce... - mruknęła zachęcająco.
- A to daleko? –
spytał.
-Mam nadzieję,
że lubisz długie podróże- zaśmiałam się, ciągnąc go za rękę. -No chodź...
I wyszliśmy z
domu, uważając na to, żeby nikogo nie obudzić.
Tatusiu mam nadzieję, że mnie nie
zawiedziesz…
***
Dziękujemy za uwagę.
Czekamy na Wasze opinie, komentarze :)
Jak myślicie... Co wydarzy się w następnym rozdziale?
Kurde... Ciekawe czy dobrze wybrała xD
OdpowiedzUsuńMyślę że zamieszkają w Ameryce i będą razem. Ale coś zniszczą haha może wybuchną dom haha
Niesamowite opowiadanie, szybko piszcie kolejną :**
Świetny post. Bardzo na niego czekałam. Ale super ze razem wyjeżdżają . Juz nie mogę się doczekać kolejnego. Dziękuję. A i wspaniałe gify/ zdjęcia naprawdę widać ze dużo pracy i siedzenia przy tym było.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
unperfect-girl-blog.blogspot.com