niedziela, 28 września 2014

Rozdział 6

Po kilkunastu minutach biegu widząc stan Hope i nie wyczuwając już obecności strażnika postanowiłem zrobić przerwę. Wszedłem do starego magazynu, przytrzymując drzwi dla Hope. Spojrzała na mnie i usiadła na podłodze, ciężko dysząc. Miała okropną kondycję. Nad tym również będzie trzeba popracować…
-Mógłbyś mi, kurwa, wyjaśnić, co to wszystko miało znaczyć?!- wrzasnęła, opierając plecy o ścianę.
-To był strażnik- odpowiedziałem, ociągając się.- On… ściga mnie- westchnąłem głośno.
-Jaki strażnik? Dlaczego cię ściga? - zdziwiła się.
-Strażnik z Naozen- nerwowo przeczesałem dłonią włosy.- Organizacji, która łapie osoby o nadnaturalnych zdolnościach i wykorzystuje je dla swoich celów-  wyjaśniłem, spuszczając głowę.
-Dlaczego ścigają akurat ciebie?- zdziwiła się, patrząc na mnie.
-Bo uciekłem od nich- spojrzałem na nią powoli.-Byłem tam w sumie od zawsze…
-Jak to... Od zawsze?- zmarszczyła czoło.
-Odkąd pamiętam. Nie przypominam sobie, żebym mieszkał gdzieś indziej. Już jako kilkuletnie dziecko miałem swoją pierwszą misje- ponownie westchnąłem, na samo wspomnienie o tym. Dziewczyna spojrzała na mnie, wyczekując dalszych wyjaśnień.  -Tam pracują ludzie nie znoszący sprzeciwów. Nazywają nas mutantami… Wykorzystują każdego, kto da im się złapać. Zazwyczaj wysysają z nas moc, żeby zbadać, dlaczego jesteśmy inni. Oczywiście, kiedy pozbawi się mutanta mocy, ten albo umiera, albo staje się zwykłym człowiekiem… To zależy od tego jak wielka była jego moc. Ci z potężnymi mocami, po wyssaniu jej zazwyczaj umierają, a ci, których moce nie były wyjątkowe, stają się zwykłymi śmiertelnikami- wyjaśniłem.- Ludzie stamtąd często też traktują nas jak króliki doświadczalne, testując naszą wytrzymałość, ale najczęściej po prostu… -wziąłem krótki oddech.- Wysyłają nas na wojny lub każą zabijać niewinnych ludzi…
-Mutantami…- w niedowierzaniu szepnęła pod nosem. -Jak udało ci się stamtąd uciec?- spytała.
-Trzy tygodnie temu miałem przypisaną kolejną misje. Chyba już po raz setny miałem zabić jakichś niewinnych ludzi. Poszedłem na nią razem z dwoma strażnikami. Na misjach zawsze pilnuje nas ktoś z nich. Miałem zlikwidować ludzi, którzy niby stanowili zagrożenie dla ich organizacji -przerwałem na chwilę, patrząc na to jak zareaguje. Było tak jak myślałem. Przestraszyła się, chociaż próbowała to ukryć i nadal patrzyła na mnie z zaciekawieniem. -Poszliśmy do starego magazynu, tam były butle z gazem, które miałem odpalić, gdy w budynki zaczęli zjawiać się ludzie. Kiedy strażnicy szli obok mnie, niczego nieświadomi ja podpaliłem te butle wywołując ogromny wybuch. Wykorzystałem ich dezorientację i uciekłem-skończyłem, opierając się o ścianę. –Przepraszam, że nie byłem wobec ciebie do końca szczery-dodałem z poczuciem winy. Hope zignorowała moje przeprosiny, była wyraźnie zła. Rozumiałem ją, ale to chyba normalne, że nie chwalę się nowo poznanej osobie, że uciekłem z organizacji, która znęca się nad takimi jak ja!
-Jak dużo jest tam takich ludzi, jak my?
-Bardzo dużo…- szepnąłem, wspominając osoby, którym niestety nie udało się tam przetrwać. Tak, niektórzy wymiękli po kilku dniach testów. Pamiętam, jak trudno było mi się pogodzić ze śmiercią mojego przyjaciela…
-Ta organizacja… Jak wielka ona jest?
-Jest ogromna. Jest kilka baz, do których jesteśmy rozsyłani. Na każdym kontynencie jest przynajmniej jedno stanowisko, które wyłapuje tam wyjątkowych ludzi, a tych najciekawszych wysyłają do głównej siedziby.
-To... Co teraz?- spytała, podpierając brodę o zgięte kolana.
-Muszę jeszcze dziś wyjechać z miasta- odpowiedziałem jej, ale widząc jej reakcję dodałem szybko- Muszę, bo inaczej znów mnie złapią.
-A co ze mną?- szepnęła. Widziałem po niej, że to, co powiedziałem sprawiło, że się zawiodła. Westchnąłem, po czym odpowiedziałem na jej pytanie.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.  Tak mi przykro, że cię w to wplątałem…
-Ja...- zaczęła, próbując ukryć swoje łzy.- Nie poradzę sobie bez ciebie- szybko spuściła wzrok.
-Więc...-zacząłem niepewnie. Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo niepewny. - Wyjedź ze mną.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- spojrzała na mnie, wycierając łzy, powoli spływające po jej policzkach.
-Normalnie-wzruszyłem ramionami. Dziewczyna westchnęła, chowając twarz w dłonie. -Jeśli nie chcesz- odchrząknąłem po chwili-to nie musisz. Ja muszę uciekać.
-Dałbyś mi trochę czasu na decyzję?- spytała.
-Dzisiaj w nocy wyjeżdżam. Przepraszam…
Hope spojrzała na komórkę, żeby sprawdzić godzinę. Widziałem jej wahanie. Nie wiedziała, co robi. Nie była świadoma z czym to się wiąże…
-Jest osiemnasta- oznajmiła krótko.- Do godziny podejmę decyzję...- szepnęła.
- Za godzinę przyjdę do twojego domu. Mam nadzieję, że będziesz gotowa-powiedziałem na odchodne.
                                                                  *Perspektywa Hope*
Kompletnie nie wiedziałam jaką decyzję powinnam podjąć. Byłam pewna, że nie będę w stanie normalnie funkcjonować, kiedy jego zabraknie. Jak mogłam tak dać się wkręcić własnym uczuciom?! Kiedyś obiecałam sobie, że do nikogo już się nie przyzwyczaję, do nikogo nie przywiążę. Wszystko zmieniło się, kiedy pojawił się Hadrian… Gdy już zdążyłam go polubić, okazało się, że to koniec.
Poza tym, tylko on wiedział jak mi pomóc. On był jedyną osobą, która potrafiła zapanować nad moją mocą. Bez niego… Z pewnością kilka razy dziennie bym coś wysadziła.
Nie… Nie wyobrażałam sobie ucieczki z nim. Nie dopuszczałam tego do swojej myśli. Nie mogłam opuścić babci, moich przyjaciółek, Ryana… Mimo tego, że był dupkiem...
Przez calutką godzinę chodziłam w tę i z powrotem po całym pokoju. Nie mogłam, podjąć tak poważnej decyzji, pod taką presją. Godzina czasu, była dla mnie z pewnością za krótka…
Kiedy Hadrian pojawił się w drzwiach mojego pokoju, poczułam, jak moje nogi w kolanach automatycznie się uginają. Wiedziałam, że będę żałować mojej decyzji, ale nie miałam innego wyjścia.
-A więc, jaka jest twoja decyzja?- zapytał szeptem, wcześniej uprzedzony przeze mnie o tym, że wszyscy już śpią.
-A jak myślisz?- szepnęłam, wzdychając ciężko. Popatrzył w stronę leżącej na moim łóżku torby. Oboje wiedzieliśmy co to oznacza.
-Chodźmy, bo spóźnimy się na pociąg-powiedział, zawieszając sobie moją torbę na ramieniu, po czym wyszedł z pokoju. Narzuciłam na siebie moją ciemną kurtkę, doganiając go prędko.
-Gdzie my tak właściwie jedziemy?
-Nie wiem, byle daleko stąd- odrzekł, lecz widząc moje lekkie zdenerwowanie dodał szybko - Nigdy nigdzie nie byłem poza Naozen, zrozum.
-Wiesz... Mój ojciec mieszka w Ameryce... - mruknęła zachęcająco.
- A to daleko? – spytał.
-Mam nadzieję, że lubisz długie podróże- zaśmiałam się, ciągnąc go za rękę. -No chodź...
I wyszliśmy z domu, uważając na to, żeby nikogo nie obudzić.
Tatusiu mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz…


***

Dziękujemy za uwagę. 
Czekamy na Wasze opinie, komentarze :)
Jak myślicie... Co wydarzy się w następnym rozdziale? 

2 komentarze:

  1. Kurde... Ciekawe czy dobrze wybrała xD
    Myślę że zamieszkają w Ameryce i będą razem. Ale coś zniszczą haha może wybuchną dom haha
    Niesamowite opowiadanie, szybko piszcie kolejną :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny post. Bardzo na niego czekałam. Ale super ze razem wyjeżdżają . Juz nie mogę się doczekać kolejnego. Dziękuję. A i wspaniałe gify/ zdjęcia naprawdę widać ze dużo pracy i siedzenia przy tym było.
    Pozdrawiam
    unperfect-girl-blog.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń