niedziela, 28 września 2014

Rozdział 6

Po kilkunastu minutach biegu widząc stan Hope i nie wyczuwając już obecności strażnika postanowiłem zrobić przerwę. Wszedłem do starego magazynu, przytrzymując drzwi dla Hope. Spojrzała na mnie i usiadła na podłodze, ciężko dysząc. Miała okropną kondycję. Nad tym również będzie trzeba popracować…
-Mógłbyś mi, kurwa, wyjaśnić, co to wszystko miało znaczyć?!- wrzasnęła, opierając plecy o ścianę.
-To był strażnik- odpowiedziałem, ociągając się.- On… ściga mnie- westchnąłem głośno.
-Jaki strażnik? Dlaczego cię ściga? - zdziwiła się.
-Strażnik z Naozen- nerwowo przeczesałem dłonią włosy.- Organizacji, która łapie osoby o nadnaturalnych zdolnościach i wykorzystuje je dla swoich celów-  wyjaśniłem, spuszczając głowę.
-Dlaczego ścigają akurat ciebie?- zdziwiła się, patrząc na mnie.
-Bo uciekłem od nich- spojrzałem na nią powoli.-Byłem tam w sumie od zawsze…
-Jak to... Od zawsze?- zmarszczyła czoło.
-Odkąd pamiętam. Nie przypominam sobie, żebym mieszkał gdzieś indziej. Już jako kilkuletnie dziecko miałem swoją pierwszą misje- ponownie westchnąłem, na samo wspomnienie o tym. Dziewczyna spojrzała na mnie, wyczekując dalszych wyjaśnień.  -Tam pracują ludzie nie znoszący sprzeciwów. Nazywają nas mutantami… Wykorzystują każdego, kto da im się złapać. Zazwyczaj wysysają z nas moc, żeby zbadać, dlaczego jesteśmy inni. Oczywiście, kiedy pozbawi się mutanta mocy, ten albo umiera, albo staje się zwykłym człowiekiem… To zależy od tego jak wielka była jego moc. Ci z potężnymi mocami, po wyssaniu jej zazwyczaj umierają, a ci, których moce nie były wyjątkowe, stają się zwykłymi śmiertelnikami- wyjaśniłem.- Ludzie stamtąd często też traktują nas jak króliki doświadczalne, testując naszą wytrzymałość, ale najczęściej po prostu… -wziąłem krótki oddech.- Wysyłają nas na wojny lub każą zabijać niewinnych ludzi…
-Mutantami…- w niedowierzaniu szepnęła pod nosem. -Jak udało ci się stamtąd uciec?- spytała.
-Trzy tygodnie temu miałem przypisaną kolejną misje. Chyba już po raz setny miałem zabić jakichś niewinnych ludzi. Poszedłem na nią razem z dwoma strażnikami. Na misjach zawsze pilnuje nas ktoś z nich. Miałem zlikwidować ludzi, którzy niby stanowili zagrożenie dla ich organizacji -przerwałem na chwilę, patrząc na to jak zareaguje. Było tak jak myślałem. Przestraszyła się, chociaż próbowała to ukryć i nadal patrzyła na mnie z zaciekawieniem. -Poszliśmy do starego magazynu, tam były butle z gazem, które miałem odpalić, gdy w budynki zaczęli zjawiać się ludzie. Kiedy strażnicy szli obok mnie, niczego nieświadomi ja podpaliłem te butle wywołując ogromny wybuch. Wykorzystałem ich dezorientację i uciekłem-skończyłem, opierając się o ścianę. –Przepraszam, że nie byłem wobec ciebie do końca szczery-dodałem z poczuciem winy. Hope zignorowała moje przeprosiny, była wyraźnie zła. Rozumiałem ją, ale to chyba normalne, że nie chwalę się nowo poznanej osobie, że uciekłem z organizacji, która znęca się nad takimi jak ja!
-Jak dużo jest tam takich ludzi, jak my?
-Bardzo dużo…- szepnąłem, wspominając osoby, którym niestety nie udało się tam przetrwać. Tak, niektórzy wymiękli po kilku dniach testów. Pamiętam, jak trudno było mi się pogodzić ze śmiercią mojego przyjaciela…
-Ta organizacja… Jak wielka ona jest?
-Jest ogromna. Jest kilka baz, do których jesteśmy rozsyłani. Na każdym kontynencie jest przynajmniej jedno stanowisko, które wyłapuje tam wyjątkowych ludzi, a tych najciekawszych wysyłają do głównej siedziby.
-To... Co teraz?- spytała, podpierając brodę o zgięte kolana.
-Muszę jeszcze dziś wyjechać z miasta- odpowiedziałem jej, ale widząc jej reakcję dodałem szybko- Muszę, bo inaczej znów mnie złapią.
-A co ze mną?- szepnęła. Widziałem po niej, że to, co powiedziałem sprawiło, że się zawiodła. Westchnąłem, po czym odpowiedziałem na jej pytanie.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.  Tak mi przykro, że cię w to wplątałem…
-Ja...- zaczęła, próbując ukryć swoje łzy.- Nie poradzę sobie bez ciebie- szybko spuściła wzrok.
-Więc...-zacząłem niepewnie. Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo niepewny. - Wyjedź ze mną.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- spojrzała na mnie, wycierając łzy, powoli spływające po jej policzkach.
-Normalnie-wzruszyłem ramionami. Dziewczyna westchnęła, chowając twarz w dłonie. -Jeśli nie chcesz- odchrząknąłem po chwili-to nie musisz. Ja muszę uciekać.
-Dałbyś mi trochę czasu na decyzję?- spytała.
-Dzisiaj w nocy wyjeżdżam. Przepraszam…
Hope spojrzała na komórkę, żeby sprawdzić godzinę. Widziałem jej wahanie. Nie wiedziała, co robi. Nie była świadoma z czym to się wiąże…
-Jest osiemnasta- oznajmiła krótko.- Do godziny podejmę decyzję...- szepnęła.
- Za godzinę przyjdę do twojego domu. Mam nadzieję, że będziesz gotowa-powiedziałem na odchodne.
                                                                  *Perspektywa Hope*
Kompletnie nie wiedziałam jaką decyzję powinnam podjąć. Byłam pewna, że nie będę w stanie normalnie funkcjonować, kiedy jego zabraknie. Jak mogłam tak dać się wkręcić własnym uczuciom?! Kiedyś obiecałam sobie, że do nikogo już się nie przyzwyczaję, do nikogo nie przywiążę. Wszystko zmieniło się, kiedy pojawił się Hadrian… Gdy już zdążyłam go polubić, okazało się, że to koniec.
Poza tym, tylko on wiedział jak mi pomóc. On był jedyną osobą, która potrafiła zapanować nad moją mocą. Bez niego… Z pewnością kilka razy dziennie bym coś wysadziła.
Nie… Nie wyobrażałam sobie ucieczki z nim. Nie dopuszczałam tego do swojej myśli. Nie mogłam opuścić babci, moich przyjaciółek, Ryana… Mimo tego, że był dupkiem...
Przez calutką godzinę chodziłam w tę i z powrotem po całym pokoju. Nie mogłam, podjąć tak poważnej decyzji, pod taką presją. Godzina czasu, była dla mnie z pewnością za krótka…
Kiedy Hadrian pojawił się w drzwiach mojego pokoju, poczułam, jak moje nogi w kolanach automatycznie się uginają. Wiedziałam, że będę żałować mojej decyzji, ale nie miałam innego wyjścia.
-A więc, jaka jest twoja decyzja?- zapytał szeptem, wcześniej uprzedzony przeze mnie o tym, że wszyscy już śpią.
-A jak myślisz?- szepnęłam, wzdychając ciężko. Popatrzył w stronę leżącej na moim łóżku torby. Oboje wiedzieliśmy co to oznacza.
-Chodźmy, bo spóźnimy się na pociąg-powiedział, zawieszając sobie moją torbę na ramieniu, po czym wyszedł z pokoju. Narzuciłam na siebie moją ciemną kurtkę, doganiając go prędko.
-Gdzie my tak właściwie jedziemy?
-Nie wiem, byle daleko stąd- odrzekł, lecz widząc moje lekkie zdenerwowanie dodał szybko - Nigdy nigdzie nie byłem poza Naozen, zrozum.
-Wiesz... Mój ojciec mieszka w Ameryce... - mruknęła zachęcająco.
- A to daleko? – spytał.
-Mam nadzieję, że lubisz długie podróże- zaśmiałam się, ciągnąc go za rękę. -No chodź...
I wyszliśmy z domu, uważając na to, żeby nikogo nie obudzić.
Tatusiu mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz…


***

Dziękujemy za uwagę. 
Czekamy na Wasze opinie, komentarze :)
Jak myślicie... Co wydarzy się w następnym rozdziale? 

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 5

Następnego dnia, idąc do szkoły nie mogłam odpędzić się od myśli o poprzedniej nocy, kiedy Hadrian okazał się być całkiem… przyjaznym chłopakiem. Jego pancerz tajemniczego i wiecznie złego chłopaka to tylko pozory. Potrafił być normalny. A wczoraj… Naprawdę nie chciałam zrobić mu krzywdy. Miałam tylko nadzieję, że wszystko z nim w porządku. Zgrywał twardziela, ale widziałam po nim, że sprawiło mu to ból.
A co z moim bratem? Jak zwykle – nic nie pamiętał. Całe szczęście w nieszczęściu, że wrócił do domu pijany, bo inaczej nie byłoby takiej możliwości, że mogłabym mu weprzeć, iż wrócił do domu i od razu zasnął.
Nie miałam siły na to, żeby iść do szkoły na nogach, więc postanowiłam poczekać na najbliższym przystanku, aż przyjedzie autobus. Pojazd zjawił się po kilku minutach, więc na szczęście nie musiałam długo czekać.
Kiedy znalazłam się w środku i zajęłam swoje miejsce, zauważyłam, że przede mną siedzi mała dziewczynka, z dużą paczką żelków. Nie mogłam się powstrzymać przed spróbowaniem swoich mocy również w tamtym momencie. Wiem, moje zachowanie było głupie i nieodpowiedzialne, ale sprawiło to, że polepszył mi się humor. Widok dziewczynki, dziwiącej się tym, że żelki jeden po drugim same zaczęły wylatywać z paczki sprawił, że zaczęłam śmiać się na głos. Na szczęście ludzie zwrócili uwagę na mój śmiech, a nie na porozrzucane po całym autobusie żelowe misie.
Gdyby tylko Hadrian to widział… Z pewnością nawrzeszczałby na mnie, twierdząc, że narażam też jego, a nie tylko mnie. Co mnie obchodzi, że ludzie nie będą mnie akceptować? Wreszcie jest we mnie coś, co jest godne uwagi innych. Wreszcie się wyróżniam. Mam coś, czego oni nie mają. Coś, o czym inni mogą tylko pomarzyć.
Po upływie kilku minut autobus zatrzymał się pod moją szkołą, więc szybko z niego wysiadłam. Zanim zdążyłam zorientować się, że jestem już w szkole, stała obok mnie Rebecca, piszcząc w niebogłosy o tym, że MUSZĘ iść z nią na szkolny mecz. A dlaczego? Było to oczywiste… Na boisku będzie Hadrian, który z pewnością pozbędzie się koszulki, kiedy poczuje, że jest mu za gorąco… Cóż, moja przyjaciółka była przewidywalna.
Nie miałam innego wyjścia. Wybrałam się z nią na ten mecz. Tym bardziej, że był on zorganizowany w ramach lekcji, więc gdybym się na nim nie pojawiła, dyrektor wpisałby mi wagary.
Wchodząc na trybuny zaczęłam rozglądać się za Jennifer, która miała zająć nam miejsce. Odnalazłam ją dopiero po chwili, ponieważ siedziała na samym końcu ławek. Idąc w jej kierunku przelotnie spojrzałam w stronę boiska, gdzie nasza drużyna odbywała krótką rozgrzewkę. W pewnym momencie dostrzegłam Hadriana, który również w tej samej chwili na mnie spojrzał. Chłopak uśmiechnął się lekko i pomachał do mnie. Byłam tym zaskoczona, lecz w szybkim tempie otrzeźwiałam i odmachałam mu. Po tym zabrał się za dalszą rozgrzewkę.
Z ciekawości odwróciłam się w stronę Reb, by sprawdzić, czy nie utknęła gdzieś w tłumie uczniów. Kilka sekund później pożałowałam, że na nią spojrzałam. Była wyraźnie wściekła.
-Masz mi coś do powiedzenia, Hope?- zapytała z wyraźnym wyrzutem.
-Nie...- odpowiedziałam, kpiącym tonem, po czym uśmiechnęłam się.
-Hope?!- wrzasnęła.
-Słucham cię, Rebecco?- odwróciłam się do niej tyłem, zmierzając w kierunku niecierpliwiącej się Jennifer.
-Hadrian jest mój- powiedziała zdenerwowanym głosem.- Rozumiesz?
-Rozumiem- odpowiedziałam, zachowując całkowitą powagę. -Co nie znaczy, że nie mogę czasem zamienić z nim kilka słów...
-Ale on się do ciebie uśmiechnął i pomachał ci!- zapiszczała sfrustrowana.
-Wiem. A ja mu odmachałam- uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak moja przyjaciółka powoli traci cierpliwość.
-Chyba lepiej będzie, jeśli zrobimy sobie małą przerwę, co?- powiedziała zła.- Cześć.
-O nie, nie, nie moja droga...- zaczęłam, łapiąc ją za rękę, co spowodowało zatrzymanie jej. Popatrzyła na mnie z wielką łaską, a ja miałam ochotę ją spoliczkować. Westchnęłam ciężko.- Rebecca, posłuchaj... Mnie i Hadriana nic nie łączy. Nic, a nic. Spokojnie... Czy ja kiedykolwiek odbiłam ci chłopaka, który ci się podobał?- spytałam retorycznie.- Hadrian jest twój.
-No, dobra… -odpowiedziała udobruchana.
-Już, wszystko okej? Idziemy podziwiać jego zgrabne łydki?- spytałam zachęcająco. Dziewczyna, jak zwykle, na samą myśl o nim odpłynęła. Rozpuściła swoje włosy uśmiechając się promiennie, po czym pokiwała ochoczo głową.
To zawsze na nią działa. Jak ja dobrze ją znam... Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym poszłam w końcu przywitać się z Jennifer. Oczywiście, przez cały mecz kompletnie nie było kontaktu z moją blond przyjaciółką...
Po ponad godzinie mecz się skończył. Nasza drużyna wygrała 3 do 1. Wszystkie kibicowałyśmy, wierząc w wygraną. Chłopcy dobrze się spisali!
                                                                 *Perspektywa Hadriana*
Dzisiaj wreszcie, po kilku tygodniach, na dłuższą chwile zapomniałem o Naozen. Wygraliśmy mecz. Hope razem ze swoimi koleżankami nam kibicowała. Cieszyłem się, że przyszła na mecz. Jej przyjaciółka piszczała jak nawiedzona za każdym razem, kiedy strzeliłem gola.
Dosyć fajny początek dnia.
Od poprzedniej nocy czekałem na spotkanie z Hope. Nie mogłem się tego doczekać. Miałem nadzieję, że uda nam się osiągnąć to co zaplanowałem.
Wyszedłem z szatni, chowając jeszcze spodenki do torby. Rozglądnąłem się dookoła i zobaczyłem ją. Szła razem z koleżankami. Postanowiłem podejść do nich.
-Cześć-przywitałem się szybko.
-Hej, Hadrian- Hope od razu się uśmiechnęła. -Gratuluję wygranej!
-Dziękuje.
Jedna z jej koleżanek zaczęła się na mnie dziwnie patrzeć. Domyśliłem się o co chodzi, więc postanowiłem się do niej odezwać. Zawsze bawiły mnie reakcje dziewczyn, do których zagadywałem jako pierwszy.
- Hej, jestem Hadrian, a ty to…? –zapytałem, podając jej rękę. Jej oczy prawie płonęły ze szczęścia.
-Ja... Rebecca...- odpowiedziała, ściskając moją dłoń, po czym odrzuciła swoje długie włosy do tyłu. -Na boisku... Wiesz... Byłeś świetny...- mieszała się.
-Dziękuje- uśmiechnąłem się.- Hope, kiedy będziesz wolna?- spytałem, zwracając swój wzrok, w stronę dziewczyny.
-Emm...- zaczęła, patrząc na reakcję blondynki, która od razu obdarzyła nas oburzonym spojrzeniem. -Chyba... W sumie, to już jestem wolna- odrzekła szybko, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego z Rebeccą.
-Oh, więc nie idziesz na lekcje?- bąknęła złośliwie jej przyjaciółka, z którą przed chwilą zamieniłem dwa słowa. Hope wzruszyła ramionami.- Ryan nie byłby zadowolony z tego, że opuszczasz lekcje...
-Ryan o niczym się nie dowie...- mruknęła Hope.
-Jesteś tego pewna?- automatycznie zmrużyła oczy.
-Nie odważysz się!
-Yy…- wtrąciłem się, byłem trochę zakłopotany. Z resztą sądząc po minie drugiej koleżanki Hope, ona też nie czuła się komfortowo. - To idziemy?- spytałem.
-Rebecca, sama chciałaś iść teraz na zakupy... My też nie idziemy na lekcje, więc nie rób Hope z tego powodu wyrzutów, bo wcale nie jesteś lepsza- odezwała się ta druga. I chwała jej za to!
Spojrzałem zdezorientowany na wkurzoną blondynkę, po czym na Hope, która również traciła już cierpliwość.
Nagle Hope tak po prostu odwróciła się i zaczęła iść w kierunku wyjścia poza teren szkoły. Nie tracąc czasu poszedłem za nią, tym samym zostawiając biedną dziewczynę z tykającą bombą zegarową. Po kilku sekundach dogoniłem ją.
-O co chodziło Rebecce?
-Podobasz się jej...- mruknęła pod nosem.- Twierdzi, że staram się odbić jej ciebie.
- C… co?- zatrzymałem się gwałtownie.
-To co usłyszałeś...- przewróciła oczami, odwracając się do mnie. -Co cię tak dziwi?
-Nie nic- odpowiedziałem tylko, widząc jej minę. Wow, mam wielbicielki. Dosyć miłe uczucie poczuć to ponownie. Kolejna z zalet szkoły. Cholera, o czym ja myślę?! Nie uważając na to jak zareaguje, zapytałem Hope o coś, o co chyba nie powinienem pytać. - A chcesz mnie odbić?
-Przestań... Co to za idiotyczne pytanie... Nigdy nie zrobiłabym tego mojej przyjaciółce- odrzekła, znów idąc przed siebie.
-Okej.- Skończyłem pokojowo temat. Nie chciałem żeby się obraziła, więc wolałem nic już nie mówić. -Tam jest polana, na której poćwiczymy. Chodź…- oznajmiłem, po czym szybko poszedłem przodem.
Przechodząc przez niewielki las co chwile słyszałem, jak Hope przeklinała pod nosem, kiedy tylko gałęzie zaczepiały o jej włosy. Swoją drogą… Bawiło mnie to, lecz wolałem się nie wychylać, bo Rebecca już wystarczająco ją zdenerwowała, a ja nie chciałem pogorszyć jej stanu. Złość wcale nie pomogłaby jej w ćwiczeniach, które były dla niej niezbędne.
Kiedy już doszliśmy na miejsce znów postanowiłem wypróbować jej refleks. Przy najbliższej okazji, którą okazał się być moment, w którym podeszła do stawu, wywołałem niewielką falę, po czym skierowałem ją na Hope.
-Co to, kurwa, miało być?!- wrzasnęła oburzona. Zaśmiałem się, gdy zauważyłem, że jest cała mokra.
-W…wybacz- powiedziałem, próbując przestać się śmiać.- Z bokserkami radzisz sobie o niebo lepiej.
-Zdążyłam zauważyć...- warknęła, wykręcając wodę z mokrych włosów. -Jak mogłeś?!
-Chciałem wypróbować twój refleks, jak szybko potrafisz użyć swojej mocy…- wyjaśniłem przepraszającym tonem.
-Nienawidzę cię... -bąknęła. -Jestem teraz cała mokra, idioto!- widząc jej zdenerwowanie, znów się uśmiechnąłem. Ona jedynie westchnęła, związując swoje długie włosy w luźny warkocz. -Zacznijmy od tego, że ja potrafię przemieszczać jedynie przedmioty, a nie wodę...- powiedziała. Była już opanowana. Dosyć szybko jej to przyszło.
-Nauczysz się i tego- podszedłem do niej, wypuszczając wokół niej kilka nieszkodliwych płomyczków, które sprawiły, że po chwili była sucha. - A teraz spróbuj mnie podnieść.
-Nie zrobię tego- odrzekła szybko, spuszczając głowę w dół. O co jej chodzi?!
-Dlaczego?- westchnąłem.
-Nie panuję nad tym, co się ze mną dzieje, kiedy zaczynam coś podnosić. Najmniejszy szelest potrafi mnie rozkojarzyć, a ja od razu upuszczam rzecz, którą starałam się utrzymać w powietrzu... -wyjaśniła.- Nie chcę cię upuścić...
-Uwierz w siebie- szepnąłem, spoglądając w jej oczy. - Ja w ciebie wierze.
-Nie chcę znów cię skrzywdzić, zrozum to...
-Jeśli mnie upuścisz, to nic mi się nie stanie. Obiecuję.
-Mhm, pewnie. Wczoraj też nic ci się nie stało- powiedziała sarkastycznie.
-Popatrz-wzbiłem się ku górze, zbierając wokół siebie wiatr. - Wtedy nie byłem przygotowany, teraz jestem. Uspokój się i chociaż spróbuj.
-No dobrze... Spróbuję- westchnęła, stając prosto.
Stanąłem na przeciwko niej, wyczekując działania jej mocy. Chciałem jeszcze powiedzieć jej, że na pewno się uda, lecz w tym samym momencie poczułem, jak powoli zaczęła mnie unosić. Najpierw robiła to bardzo delikatnie, bo się bała, ale po chwili rozkręciła się. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy udało jej się przenieść mnie kilka metrów w prawo. To było jak... Być przy pierwszych krokach, stawianych przez swoje dziecko. To dziwne, ale cieszyłem się razem z nią.
Szczęście nie potrwało zbyt długo, gdyż już po chwili poczułem, że moje ciało uderza o ziemię. Zdezorientowany uniosłem lekko głowę i zobaczyłem Hope nachylającą się nade mną.
-Nic ci nie jest?!- spytała z troską.
-Wszystko okej, spróbujmy znowu…- szybko wstałem i otrzepałem się z trawy.
                                                              *perspektywa Hope*
Było mi strasznie głupio, że go upuściłam. Mówiłam… Mówiłam, że go upuszczę, to ten się uparł jak osioł, że mam próbować. Jednak nie to najbardziej przykuło moją uwagę. Postanowiłam skupić się na tym, żeby spokojnie go unieść, po czym postawić na miejsce.
Postępowałam tak samo jak przedtem. Rozluźniłam się, wyciągnęłam prawą rękę w przód, po czym skupiłam całą swoją uwagę na Hadrianie. Już po chwili chłopak unosił się w powietrzu. Byłam szczęśliwa, bo szło mi coraz lepiej. Bardzo powoli przeniosłam go w przód, następnie odstawiając go na ziemię. Jestem pewna, że mój uśmiech jeszcze nigdy nie był tak szczery i przepełniony dumą. Z resztą… Hadrian również przez chwilę pokazał zęby.
Nagle wyrwał się z mojej mocy, wpędzając mnie w dezorientacje. Co się dzieje? Pomyślałam. Kilka sekund później usłyszałam Hadriana:
- Uciekaj!- wykrzyczał.
 Jak to mam uciekać?! O co mu chodzi?
-Nie stój tak, uciekaj!- wrzasnął drugi raz.
Wtedy zaczęłam biec, a w miejscu gdzie Hadrian został rozpętało się istne piekło. Zauważyłam jak w stronę nieznajomego lecą stworzonego przez niego ogniste kule, a ziemia zaczęła się trząść.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie wiedziałam kim była osoba, którą Hadrian potraktował swoimi mocami. Jedno było pewne- ten człowiek również był inny. Potrafił latać, co sprawiło, że zamiast uciekać zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi.
Oparłam się o wielkie drzewo, przyglądając się całej walce.
Byłam pod wrażeniem zdolności Hadriana. Operował tym wszystkim, jakby był do tego stworzony. Jakby ktoś go w tym wyszkolił. Podparłam głowę o korę drzewa, gdyż zrobiło mi się bardzo gorąco. Zaczęłam głęboko oddychać. Dopiero wtedy zauważyłam, że pewna część lasu płonie.
Wpadłam w kompletną panikę. Nie wiedziałam, co zrobić.

Wybiegłam w stronę, gdzie Hadrian nadal zmagał się z tym facetem. Tak, był to mężczyzna, w średnim wieku. Miał wielkie, czarne skrzydła, a kiedy zaczynał nimi ruszać, wszystkie ogniste kule, którymi ciskał w niego Hadrian, zostały odbijane w różne strony świata. Cała polana była otoczona lasem, więc po chwili większa część lasu stała w płomieniach.
Nie miałam innego wyjścia, Wóz, albo przewóz.
Widząc, jak mój kolega męczył się z poskromieniem tego mężczyzny, wiedziałam, że sam nie da sobie rady. Wyciągnęłam jedną rękę, w kierunku szybującego w powietrzu faceta. Nie mogłam nad nim zapanować. Jedyną rzeczą, którą udało mi się zrobić, to spowolnić go. Jego skrzydła pracowały coraz wolniej i wolniej, aż w końcu przestały się ruszać, dzięki czemu mogłam je unieruchomić.
-Hadrian, las!- krzyknęłam w stronę chłopaka.- Zaraz wszyscy spłoniemy! - wrzasnęłam przerażona, odrzucając faceta jak najdalej tylko potrafiłam. Po chwili poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Był to Hadrian. Biegł przed siebie, ciągnąc mnie za sobą.
-Musimy uciekać- powiedział, wolną ręką kierując wodą, aby choć odrobinę ugasić pożar… 


***


Dziękujemy za uwagę! 
Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jesteśmy głodni komentarzy! ;)
Jeśli macie jakiekolwiek pytania- pytajcie śmiało. Czekamy.