Następnego dnia,
idąc do szkoły nie mogłam odpędzić się od myśli o poprzedniej nocy, kiedy
Hadrian okazał się być całkiem… przyjaznym chłopakiem. Jego pancerz
tajemniczego i wiecznie złego chłopaka to tylko pozory. Potrafił być normalny.
A wczoraj… Naprawdę nie chciałam zrobić mu krzywdy. Miałam tylko nadzieję, że
wszystko z nim w porządku. Zgrywał twardziela, ale widziałam po nim, że
sprawiło mu to ból.
A co z moim
bratem? Jak zwykle – nic nie pamiętał. Całe szczęście w nieszczęściu, że wrócił
do domu pijany, bo inaczej nie byłoby takiej możliwości, że mogłabym mu
weprzeć, iż wrócił do domu i od razu zasnął.
Nie miałam siły
na to, żeby iść do szkoły na nogach, więc postanowiłam poczekać na najbliższym
przystanku, aż przyjedzie autobus. Pojazd zjawił się po kilku minutach, więc na
szczęście nie musiałam długo czekać.
Kiedy znalazłam
się w środku i zajęłam swoje miejsce, zauważyłam, że przede mną siedzi mała
dziewczynka, z dużą paczką żelków. Nie mogłam się powstrzymać przed
spróbowaniem swoich mocy również w tamtym momencie. Wiem, moje zachowanie było głupie
i nieodpowiedzialne, ale sprawiło to, że polepszył mi się humor. Widok
dziewczynki, dziwiącej się tym, że żelki jeden po drugim same zaczęły wylatywać
z paczki sprawił, że zaczęłam śmiać się na głos. Na szczęście ludzie zwrócili
uwagę na mój śmiech, a nie na porozrzucane po całym autobusie żelowe misie.
Gdyby tylko
Hadrian to widział… Z pewnością nawrzeszczałby na mnie, twierdząc, że narażam
też jego, a nie tylko mnie. Co mnie obchodzi, że ludzie nie będą mnie
akceptować? Wreszcie jest we mnie coś, co jest godne uwagi innych. Wreszcie się
wyróżniam. Mam coś, czego oni nie mają. Coś, o czym inni mogą tylko pomarzyć.
Po upływie kilku
minut autobus zatrzymał się pod moją szkołą, więc szybko z niego wysiadłam.
Zanim zdążyłam zorientować się, że jestem już w szkole, stała obok mnie
Rebecca, piszcząc w niebogłosy o tym, że MUSZĘ iść z nią na szkolny mecz. A
dlaczego? Było to oczywiste… Na boisku będzie Hadrian, który z pewnością
pozbędzie się koszulki, kiedy poczuje, że jest mu za gorąco… Cóż, moja
przyjaciółka była przewidywalna.
Nie miałam
innego wyjścia. Wybrałam się z nią na ten mecz. Tym bardziej, że był on
zorganizowany w ramach lekcji, więc gdybym się na nim nie pojawiła, dyrektor
wpisałby mi wagary.
Wchodząc na
trybuny zaczęłam rozglądać się za Jennifer, która miała zająć nam miejsce.
Odnalazłam ją dopiero po chwili, ponieważ siedziała na samym końcu ławek. Idąc
w jej kierunku przelotnie spojrzałam w stronę boiska, gdzie nasza drużyna
odbywała krótką rozgrzewkę. W pewnym momencie dostrzegłam Hadriana, który
również w tej samej chwili na mnie spojrzał. Chłopak uśmiechnął się lekko i
pomachał do mnie. Byłam tym zaskoczona, lecz w szybkim tempie otrzeźwiałam i
odmachałam mu. Po tym zabrał się za dalszą rozgrzewkę.
Z ciekawości
odwróciłam się w stronę Reb, by sprawdzić, czy nie utknęła gdzieś w tłumie
uczniów. Kilka sekund później pożałowałam, że na nią spojrzałam. Była wyraźnie
wściekła.
-Masz mi coś do
powiedzenia, Hope?- zapytała z wyraźnym wyrzutem.
-Nie...-
odpowiedziałam, kpiącym tonem, po czym uśmiechnęłam się.
-Hope?!-
wrzasnęła.
-Słucham cię,
Rebecco?- odwróciłam się do niej tyłem, zmierzając w kierunku niecierpliwiącej
się Jennifer.
-Hadrian jest
mój- powiedziała zdenerwowanym głosem.- Rozumiesz?
-Rozumiem-
odpowiedziałam, zachowując całkowitą powagę. -Co nie znaczy, że nie mogę czasem
zamienić z nim kilka słów...
-Ale on się do
ciebie uśmiechnął i pomachał ci!- zapiszczała sfrustrowana.
-Wiem. A ja mu
odmachałam- uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak moja przyjaciółka powoli
traci cierpliwość.
-Chyba lepiej
będzie, jeśli zrobimy sobie małą przerwę, co?- powiedziała zła.- Cześć.
-O nie, nie, nie
moja droga...- zaczęłam, łapiąc ją za rękę, co spowodowało zatrzymanie jej.
Popatrzyła na mnie z wielką łaską, a ja miałam ochotę ją spoliczkować.
Westchnęłam ciężko.- Rebecca, posłuchaj... Mnie i Hadriana nic nie łączy. Nic,
a nic. Spokojnie... Czy ja kiedykolwiek odbiłam ci chłopaka, który ci się
podobał?- spytałam retorycznie.- Hadrian jest twój.
-No, dobra…
-odpowiedziała udobruchana.
-Już, wszystko
okej? Idziemy podziwiać jego zgrabne łydki?- spytałam zachęcająco. Dziewczyna,
jak zwykle, na samą myśl o nim odpłynęła. Rozpuściła swoje włosy uśmiechając się promiennie, po czym pokiwała ochoczo głową.
To zawsze na nią
działa. Jak ja dobrze ją znam... Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym
poszłam w końcu przywitać się z Jennifer. Oczywiście, przez cały mecz
kompletnie nie było kontaktu z moją blond przyjaciółką...
Po ponad
godzinie mecz się skończył. Nasza drużyna wygrała 3 do 1. Wszystkie
kibicowałyśmy, wierząc w wygraną. Chłopcy dobrze się spisali!
*Perspektywa
Hadriana*
Dzisiaj
wreszcie, po kilku tygodniach, na dłuższą chwile zapomniałem o Naozen.
Wygraliśmy mecz. Hope razem ze swoimi koleżankami nam kibicowała. Cieszyłem
się, że przyszła na mecz. Jej przyjaciółka piszczała jak nawiedzona za każdym
razem, kiedy strzeliłem gola.
Dosyć fajny początek dnia.
Od poprzedniej
nocy czekałem na spotkanie z Hope. Nie mogłem się tego doczekać. Miałem nadzieję,
że uda nam się osiągnąć to co zaplanowałem.
Wyszedłem z
szatni, chowając jeszcze spodenki do torby. Rozglądnąłem się dookoła i
zobaczyłem ją. Szła razem z koleżankami. Postanowiłem podejść do nich.
-Cześć-przywitałem
się szybko.
-Hej, Hadrian-
Hope od razu się uśmiechnęła. -Gratuluję wygranej!
-Dziękuje.
Jedna z jej
koleżanek zaczęła się na mnie dziwnie patrzeć. Domyśliłem się o co chodzi, więc
postanowiłem się do niej odezwać. Zawsze bawiły mnie reakcje dziewczyn, do
których zagadywałem jako pierwszy.
- Hej, jestem
Hadrian, a ty to…? –zapytałem, podając jej rękę. Jej oczy prawie płonęły ze
szczęścia.
-Ja...
Rebecca...- odpowiedziała, ściskając moją dłoń, po czym odrzuciła swoje długie
włosy do tyłu. -Na boisku... Wiesz... Byłeś świetny...- mieszała się.
-Dziękuje-
uśmiechnąłem się.- Hope, kiedy będziesz wolna?- spytałem, zwracając swój wzrok,
w stronę dziewczyny.
-Emm...-
zaczęła, patrząc na reakcję blondynki, która od razu obdarzyła nas oburzonym
spojrzeniem. -Chyba... W sumie, to już jestem wolna- odrzekła szybko, próbując
uniknąć kontaktu wzrokowego z Rebeccą.
-Oh, więc nie
idziesz na lekcje?- bąknęła złośliwie jej przyjaciółka, z którą przed chwilą
zamieniłem dwa słowa. Hope wzruszyła ramionami.- Ryan nie byłby zadowolony z
tego, że opuszczasz lekcje...
-Ryan o niczym
się nie dowie...- mruknęła Hope.
-Jesteś tego
pewna?- automatycznie zmrużyła oczy.
-Nie odważysz
się!
-Yy…- wtrąciłem
się, byłem trochę zakłopotany. Z resztą sądząc po minie drugiej koleżanki Hope,
ona też nie czuła się komfortowo. - To idziemy?- spytałem.
-Rebecca, sama chciałaś
iść teraz na zakupy... My też nie idziemy na lekcje, więc nie rób Hope z tego
powodu wyrzutów, bo wcale nie jesteś lepsza- odezwała się ta druga. I chwała
jej za to!
Spojrzałem
zdezorientowany na wkurzoną blondynkę, po czym na Hope, która również traciła
już cierpliwość.
Nagle Hope tak
po prostu odwróciła się i zaczęła iść w kierunku wyjścia poza teren szkoły. Nie
tracąc czasu poszedłem za nią, tym samym zostawiając biedną dziewczynę z
tykającą bombą zegarową. Po kilku sekundach dogoniłem ją.
-O co chodziło
Rebecce?
-Podobasz się
jej...- mruknęła pod nosem.- Twierdzi, że staram się odbić jej ciebie.
- C… co?-
zatrzymałem się gwałtownie.
-To co
usłyszałeś...- przewróciła oczami, odwracając się do mnie. -Co cię tak dziwi?
-Nie nic-
odpowiedziałem tylko, widząc jej minę. Wow, mam wielbicielki. Dosyć miłe
uczucie poczuć to ponownie. Kolejna z zalet szkoły. Cholera, o czym ja myślę?! Nie uważając na to jak zareaguje,
zapytałem Hope o coś, o co chyba nie powinienem pytać. - A chcesz mnie odbić?
-Przestań... Co
to za idiotyczne pytanie... Nigdy nie zrobiłabym tego mojej przyjaciółce-
odrzekła, znów idąc przed siebie.
-Okej.- Skończyłem
pokojowo temat. Nie chciałem żeby się obraziła, więc wolałem nic już nie mówić.
-Tam jest polana, na której poćwiczymy. Chodź…- oznajmiłem, po czym szybko
poszedłem przodem.
Przechodząc
przez niewielki las co chwile słyszałem, jak Hope przeklinała pod nosem, kiedy
tylko gałęzie zaczepiały o jej włosy. Swoją drogą… Bawiło mnie to, lecz wolałem
się nie wychylać, bo Rebecca już wystarczająco ją zdenerwowała, a ja nie
chciałem pogorszyć jej stanu. Złość wcale nie pomogłaby jej w ćwiczeniach,
które były dla niej niezbędne.
Kiedy już
doszliśmy na miejsce znów postanowiłem wypróbować jej refleks. Przy najbliższej
okazji, którą okazał się być moment, w którym podeszła do stawu, wywołałem
niewielką falę, po czym skierowałem ją na Hope.
-Co to, kurwa,
miało być?!- wrzasnęła oburzona. Zaśmiałem się, gdy zauważyłem, że jest cała
mokra.
-W…wybacz-
powiedziałem, próbując przestać się śmiać.- Z bokserkami radzisz sobie o niebo
lepiej.
-Zdążyłam
zauważyć...- warknęła, wykręcając wodę z mokrych włosów. -Jak mogłeś?!
-Chciałem
wypróbować twój refleks, jak szybko potrafisz użyć swojej mocy…- wyjaśniłem
przepraszającym tonem.
-Nienawidzę
cię... -bąknęła. -Jestem teraz cała mokra, idioto!- widząc jej zdenerwowanie,
znów się uśmiechnąłem. Ona jedynie westchnęła, związując swoje długie włosy w
luźny warkocz. -Zacznijmy od tego, że ja potrafię przemieszczać jedynie
przedmioty, a nie wodę...- powiedziała. Była już opanowana. Dosyć szybko jej to
przyszło.
-Nauczysz się i
tego- podszedłem do niej, wypuszczając wokół niej kilka nieszkodliwych
płomyczków, które sprawiły, że po chwili była sucha. - A teraz spróbuj mnie
podnieść.
-Nie zrobię tego-
odrzekła szybko, spuszczając głowę w dół. O co jej chodzi?!
-Dlaczego?-
westchnąłem.
-Nie panuję nad
tym, co się ze mną dzieje, kiedy zaczynam coś podnosić. Najmniejszy szelest
potrafi mnie rozkojarzyć, a ja od razu upuszczam rzecz, którą starałam się
utrzymać w powietrzu... -wyjaśniła.- Nie chcę cię upuścić...
-Uwierz w
siebie- szepnąłem, spoglądając w jej oczy. - Ja w ciebie wierze.
-Nie chcę znów
cię skrzywdzić, zrozum to...
-Jeśli mnie
upuścisz, to nic mi się nie stanie. Obiecuję.
-Mhm, pewnie. Wczoraj
też nic ci się nie stało- powiedziała sarkastycznie.
-Popatrz-wzbiłem
się ku górze, zbierając wokół siebie wiatr. - Wtedy nie byłem przygotowany,
teraz jestem. Uspokój się i chociaż spróbuj.
-No dobrze...
Spróbuję- westchnęła, stając prosto.
Stanąłem na
przeciwko niej, wyczekując działania jej mocy. Chciałem jeszcze powiedzieć jej,
że na pewno się uda, lecz w tym samym momencie poczułem, jak powoli zaczęła
mnie unosić. Najpierw robiła to bardzo delikatnie, bo się bała, ale po chwili
rozkręciła się. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy udało jej się
przenieść mnie kilka metrów w prawo. To było jak... Być przy pierwszych
krokach, stawianych przez swoje dziecko. To dziwne, ale cieszyłem się razem z
nią.
Szczęście nie
potrwało zbyt długo, gdyż już po chwili poczułem, że moje ciało uderza o
ziemię. Zdezorientowany uniosłem lekko głowę i zobaczyłem Hope nachylającą się
nade mną.
-Nic ci nie
jest?!- spytała z troską.
-Wszystko okej, spróbujmy
znowu…- szybko wstałem i otrzepałem się z trawy.
*perspektywa
Hope*
Było mi
strasznie głupio, że go upuściłam. Mówiłam… Mówiłam, że go upuszczę, to ten się
uparł jak osioł, że mam próbować. Jednak nie to najbardziej przykuło moją
uwagę. Postanowiłam skupić się na tym, żeby spokojnie go unieść, po czym
postawić na miejsce.
Postępowałam tak
samo jak przedtem. Rozluźniłam się, wyciągnęłam prawą rękę w przód, po czym
skupiłam całą swoją uwagę na Hadrianie. Już po chwili chłopak unosił się w
powietrzu. Byłam szczęśliwa, bo szło mi coraz lepiej. Bardzo powoli przeniosłam
go w przód, następnie odstawiając go na ziemię. Jestem pewna, że mój uśmiech
jeszcze nigdy nie był tak szczery i przepełniony dumą. Z resztą… Hadrian
również przez chwilę pokazał zęby.
Nagle wyrwał się
z mojej mocy, wpędzając mnie w dezorientacje. Co się dzieje? Pomyślałam. Kilka sekund później usłyszałam
Hadriana:
- Uciekaj!-
wykrzyczał.
Jak to mam uciekać?! O co mu chodzi?
-Nie stój tak,
uciekaj!- wrzasnął drugi raz.
Wtedy zaczęłam
biec, a w miejscu gdzie Hadrian został rozpętało się istne piekło. Zauważyłam
jak w stronę nieznajomego lecą stworzonego przez niego ogniste kule, a ziemia
zaczęła się trząść.
Nie wiedziałam,
co powinnam zrobić. Nie wiedziałam kim była osoba, którą Hadrian potraktował
swoimi mocami. Jedno było pewne- ten człowiek również był inny. Potrafił latać,
co sprawiło, że zamiast uciekać zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim
chodzi.
Oparłam się o
wielkie drzewo, przyglądając się całej walce.
Byłam pod wrażeniem zdolności Hadriana. Operował tym wszystkim, jakby był do tego
stworzony. Jakby ktoś go w tym wyszkolił. Podparłam głowę o korę drzewa, gdyż
zrobiło mi się bardzo gorąco. Zaczęłam głęboko oddychać. Dopiero wtedy
zauważyłam, że pewna część lasu płonie.
Wpadłam w
kompletną panikę. Nie wiedziałam, co zrobić.
Wybiegłam w stronę, gdzie Hadrian nadal zmagał się z tym facetem. Tak, był to
mężczyzna, w średnim wieku. Miał wielkie, czarne skrzydła, a kiedy zaczynał
nimi ruszać, wszystkie ogniste kule, którymi ciskał w niego Hadrian, zostały
odbijane w różne strony świata. Cała polana była otoczona lasem, więc po chwili
większa część lasu stała w płomieniach.
Nie miałam innego wyjścia, Wóz, albo przewóz.
Widząc, jak mój
kolega męczył się z poskromieniem tego mężczyzny, wiedziałam, że sam nie da
sobie rady. Wyciągnęłam jedną rękę, w kierunku szybującego w powietrzu faceta.
Nie mogłam nad nim zapanować. Jedyną rzeczą, którą udało mi się zrobić, to spowolnić
go. Jego skrzydła pracowały coraz wolniej i wolniej, aż w końcu przestały się
ruszać, dzięki czemu mogłam je unieruchomić.
-Hadrian, las!-
krzyknęłam w stronę chłopaka.- Zaraz wszyscy spłoniemy! - wrzasnęłam
przerażona, odrzucając faceta jak najdalej tylko potrafiłam. Po chwili poczułam
jak ktoś chwyta mnie za rękę. Był to Hadrian. Biegł przed siebie, ciągnąc mnie
za sobą.
-Musimy uciekać-
powiedział, wolną ręką kierując wodą, aby choć odrobinę ugasić pożar…
***
Dziękujemy za uwagę!
Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jesteśmy głodni komentarzy! ;)
Jeśli macie jakiekolwiek pytania- pytajcie śmiało. Czekamy.