-O co ci
chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak… Szybko
podszedłem do niej i złapałem ją za
ręce.
-Spokojnie,
wszystko w porząd... - spróbowałem ją uspokoić, lecz w połowie słowa wytworzona
przez nią fala rzuciła mną o ścianę. Mimo tego, że byłem przyzwyczajony do
bólu, to jej moc sprawiła taki pulsujący ból w mojej głowie, że przez chwilę
nie wiedziałem, co się stało. –Kurwa-złapałem się za głowę, próbując się
podnieść. Niestety, nie dałem rady.
-Matko...-
jęknęła Hope, rozluźniając się. Od razu biegiem zerwała się w moją stronę. -
Przepraszam! Nic ci nie jest? Hadrian?- uklękła przy mnie, patrząc na mnie
przepraszającym spojrzeniem, po czym zasłoniła swoje usta dłonią.
-Jest okej...
Tylko odrobinę kręci mi się w głowie- odrzekłem dla zmyłki, gdyż zrobiło mi się
jej szkoda, widząc jej wyrzuty sumienia.- Naprawdę nic mi nie jest.
-Naprawdę
przepraszam, nie wiem jak to się stało...- westchnęła, spuszczając głowę.
-Jeszcze nad tym
nie panujesz, to normalne -wyprostowałem się.- Wiem coś o tym...
-Co masz na
myśli?- popatrzyła na mnie niepewnie.
-Też mam takie
zdolności- odrzekłem. Zdziwiła się, więc postanowiłem jej to wyjaśnić. Po chwili zastanowienia pokazałem jej jedną
ze swych zdolności. Wokół mojego palca pojawiły się latające ogniki.- Panuję
nad żywiołami…
Dziewczyna
wpadła w stan osłupienia. Na chwilę otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz
nie wydobyła z siebie żadnego słowa, jedynie wciągnęła powietrze w zamyśle.
Pokręciła głową z niedowierzaniem. Widziałem, że to jeszcze do niej nie
dotarło. Najwidoczniej musiała odkryć swoje moce niedawno…
-Jak to możliwe?
- spytała, twardo wpatrując się w moje palce, którymi nerwowo przebierałem.
-Nie rozumiem tego, co się dzieje...
-Odziedziczyłaś
prawdopodobnie po którymś z rodziców dar telekinezy- odchrząknąłem.- Tak jak
ja... –dodałem, próbując ukryć ból jaki towarzyszył mi podczas wspominania
rodziców.-Tylko mój jest nieco inny.
-Przecież to
niedorzeczne... - zaczęła, dziwiąc się.- Przecież moi rodzice... - zacięła się,
analizując coś w głowie. Popatrzyłem na nią pytająco. –To znaczy… Że… Moja
matka też musiała być inna…- stwierdziła.
-Musiała być?
-Nigdy jej nie
poznałam…- uśmiechnęła się blado. Postanowiłem nie pytać o nic więcej. Nie
chciałem przysparzać jej dodatkowych myśli, które zakrzątałyby jej głowę. –
Czyli… Do czego jestem zdolna?- zapytała, szybko zmieniając temat.
-Posłuchaj, nie
wiem wszystkiego na temat naszych zdolności, ale - dodałem- mogę pomóc ci zapanować
nad twoim darem.
-Dlaczego chcesz
mi pomagać...? - szepnęła. Bała się? Dlaczego wywołałem u niej strach?
-A nie chcesz
nad tym zapanować? -odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Nie chcę tym
nikogo więcej skrzywdzić...- stwierdziła, wskazując na moją prawą dłoń, która
zrobiła się sina. Hope delikatnie jej dotknęła, a ja poczułem nieprzyjemne
mrowienie. Syknąłem cicho.- Przepraszam...
-Nic nie
szkodzi- uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Po kilku sekundach usłyszałem
trzask drzwi frontowych.
- Chyba ktoś idzie…- szepnąłem, obserwując jej reakcję.
- Chyba ktoś idzie…- szepnąłem, obserwując jej reakcję.
Dziewczyna
wstała niezdarnie, stając obok drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała kroków,
zbliżających się do nas. Jej mina zdradzała wszystko... Jej wielkie oczy ze
strachu stały się jeszcze większe.
-O cholera-
powiedziałem cicho, próbując zamaskować chichot.
-Z czego się
śmiejesz?! -warknęła, tłumiąc krzyk. -Jeśli on tu wejdzie to oboje będziemy
mieć kłopoty!
-Przepraszam-
powiedziałem szybko. Wciąż starałem się stłumić śmiech, kiedy próbowała
wepchnąć mnie pod łóżko.
-Schowaj się
gdzieś, do cholery!- powiedziała z wyrzutem, rozglądając się po pokoju.
Bez słowa
opadłem na ziemię, wślizgując się pod niewielkie łóżko jej brata.
W tym samym momencie do pomieszczenia wparował jej brat. Oczywiście, był pijany, bo upadł, potykając sie o próg. Nie oszczędziłem sobie cichego chichotu, za co Hope kopnęła mnie w wystającą zza łóżka nogę.
W tym samym momencie do pomieszczenia wparował jej brat. Oczywiście, był pijany, bo upadł, potykając sie o próg. Nie oszczędziłem sobie cichego chichotu, za co Hope kopnęła mnie w wystającą zza łóżka nogę.
-A co ty tu
robisz, smarkulo? –wybełkotał, podnosząc się z ziemi.
-Ja... Chciałam…
Odpracować ci jakoś to moje spóźnienie do pracy, więc... Postanowiłam
posprzątać ci w pokoju...- bąknęła.
-Tak, tak, wyjdź
już stąd- rzucił się na łóżko, niemal
mnie przygniatając. Starałem się zachować powagę, lecz cała ta sytuacja była
godna mojego śmiechu.
-Ale ja jeszcze
nie skończyłam... Może poszedłbyś się wykąpać? Na pewno poczułbyś się
lepiej...- uśmiechnęła się blado, starając się przekonać go do opuszczenia
pokoju.
-Wypad!- warknął
głośno.
-Nie! Nie możesz
mnie stąd wygonić! – krzyknęła.- Przypominam ci, że ten dom nie należy do
ciebie, tylko do mnie!
Ryan zerwał się
z miejsca i zaczął mocno popychać Hope w stronę drzwi. Wtedy już nie
wytrzymałem i wyszedłem z ukrycia. Nie mogłem pozwolić na to, żeby nią pomiatał.
-Zostaw ją w
spokoju –powiedziałem, podchodząc do niego. Black była przerażona.
-Co... Kto to
jest?!- wrzasnął do Hope, pokazując na mnie palcem. -Przyprowadziłaś sobie
jakiegoś przydupasa do domu?! Co ja ci o tym mówiłem?!- wykrzyczał, podnosząc
na nią rękę.
Prędko
zacisnąłem palce na jego ramieniu w odpowiednim punkcie, powodując, że Ryan
zaczął zasypiać. Już nieraz to robiłem, więc dobrze wiedziałem jak postąpić w
takiej sytuacji.
-Dobranoc…-
mruknąłem do nieprzytomnego Ryan’a, po czym spojrzałem na Hope. Kiedy
zauważyłem jej minę, pożałowałem tego, że to zrobiłem. Dlaczego ona tak bardzo
się wszystkiego bała?!- Przepraszam… Nic mu nie będzie. Obudzi się za kilka
minut- odrzekłem.
- Ja już pójdę, wybacz, nie chciałem sprawiać kłopotu.
- Ja już pójdę, wybacz, nie chciałem sprawiać kłopotu.
-To ja przepraszam,
nie chciałam, żeby tak wyszło... -mruknęła, próbując zakryć łzy, pchające się
do jej brązowych oczu.
-Spotkajmy się
jutro, po szkole, okej?- zaproponowałem.
-Emm...- bąknęła
zaskoczona, po czym zmarszczyła czoło. -Jeśli chcesz...- wzruszyła jednym
ramieniem, spoglądając na mnie.
-Przygotuj się,
spróbujemy ugruntować twój dar. A i pamiętaj… Nie pokazuj nikomu swoich
zdolności, ludzie boją się tego czego nie mogą zrozumieć-powiedziałem jej,
powoli wychodząc.
-Jak wielu nas
jest?- spytała, kiedy byłem już przy schodach. Kątem oka zauważyłem, że stała w
drzwiach.
-Tego nie wie
nikt- odpowiedziałem z zamysłem. Kilka sekund później byłem już na zewnątrz,
kierując się do mojego schronu.
***
Dziękujemy, że do nas zaglądacie. :)
Chcielibyśmy wiedzieć ile osób czyta nasze opowiadanie, więc prosimy, żeby każda osoba, która tu zagląda zostawiała po sobie komentarz.
Jak wrażenia po rozdziale?
Czekamy na Wasze opinie! <3