poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 4

-O co ci chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak… Szybko podszedłem do niej i złapałem  ją za ręce.
-Spokojnie, wszystko w porząd... - spróbowałem ją uspokoić, lecz w połowie słowa wytworzona przez nią fala rzuciła mną o ścianę. Mimo tego, że byłem przyzwyczajony do bólu, to jej moc sprawiła taki pulsujący ból w mojej głowie, że przez chwilę nie wiedziałem, co się stało. –Kurwa-złapałem się za głowę, próbując się podnieść. Niestety, nie dałem rady.
-Matko...- jęknęła Hope, rozluźniając się. Od razu biegiem zerwała się w moją stronę. - Przepraszam! Nic ci nie jest? Hadrian?- uklękła przy mnie, patrząc na mnie przepraszającym spojrzeniem, po czym zasłoniła swoje usta dłonią.
-Jest okej... Tylko odrobinę kręci mi się w głowie- odrzekłem dla zmyłki, gdyż zrobiło mi się jej szkoda, widząc jej wyrzuty sumienia.- Naprawdę nic mi nie jest.
-Naprawdę przepraszam, nie wiem jak to się stało...- westchnęła, spuszczając głowę.
-Jeszcze nad tym nie panujesz, to normalne -wyprostowałem się.- Wiem coś o tym...
-Co masz na myśli?- popatrzyła na mnie niepewnie.
-Też mam takie zdolności- odrzekłem. Zdziwiła się, więc postanowiłem jej to wyjaśnić.  Po chwili zastanowienia pokazałem jej jedną ze swych zdolności. Wokół mojego palca pojawiły się latające ogniki.- Panuję nad żywiołami…
Dziewczyna wpadła w stan osłupienia. Na chwilę otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie wydobyła z siebie żadnego słowa, jedynie wciągnęła powietrze w zamyśle. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Widziałem, że to jeszcze do niej nie dotarło. Najwidoczniej musiała odkryć swoje moce niedawno…
-Jak to możliwe? - spytała, twardo wpatrując się w moje palce, którymi nerwowo przebierałem. -Nie rozumiem tego, co się dzieje...
-Odziedziczyłaś prawdopodobnie po którymś z rodziców dar telekinezy- odchrząknąłem.- Tak jak ja... –dodałem, próbując ukryć ból jaki towarzyszył mi podczas wspominania rodziców.-Tylko mój jest nieco inny.
-Przecież to niedorzeczne... - zaczęła, dziwiąc się.- Przecież moi rodzice... - zacięła się, analizując coś w głowie. Popatrzyłem na nią pytająco. –To znaczy… Że… Moja matka też musiała być inna…- stwierdziła.
-Musiała być?
-Nigdy jej nie poznałam…- uśmiechnęła się blado. Postanowiłem nie pytać o nic więcej. Nie chciałem przysparzać jej dodatkowych myśli, które zakrzątałyby jej głowę. – Czyli… Do czego jestem zdolna?- zapytała, szybko zmieniając temat.
-Posłuchaj, nie wiem wszystkiego na temat naszych zdolności, ale - dodałem- mogę pomóc ci zapanować nad twoim darem.
-Dlaczego chcesz mi pomagać...? - szepnęła. Bała się? Dlaczego wywołałem u niej strach?
-A nie chcesz nad tym zapanować? -odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Nie chcę tym nikogo więcej skrzywdzić...- stwierdziła, wskazując na moją prawą dłoń, która zrobiła się sina. Hope delikatnie jej dotknęła, a ja poczułem nieprzyjemne mrowienie. Syknąłem cicho.- Przepraszam...
-Nic nie szkodzi- uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Po kilku sekundach usłyszałem trzask drzwi frontowych. 
- Chyba ktoś idzie…- szepnąłem, obserwując jej reakcję.
Dziewczyna wstała niezdarnie, stając obok drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała kroków, zbliżających się do nas. Jej mina zdradzała wszystko... Jej wielkie oczy ze strachu stały się jeszcze większe.
-O cholera- powiedziałem cicho, próbując zamaskować chichot.
-Z czego się śmiejesz?! -warknęła, tłumiąc krzyk. -Jeśli on tu wejdzie to oboje będziemy mieć kłopoty!
-Przepraszam- powiedziałem szybko. Wciąż starałem się stłumić śmiech, kiedy próbowała wepchnąć mnie pod łóżko.
-Schowaj się gdzieś, do cholery!- powiedziała z wyrzutem, rozglądając się po pokoju.
Bez słowa opadłem na ziemię, wślizgując się pod niewielkie łóżko jej brata.
W tym samym momencie do pomieszczenia wparował jej brat. Oczywiście, był pijany, bo upadł, potykając sie o próg. Nie oszczędziłem sobie cichego chichotu, za co Hope kopnęła mnie w wystającą zza łóżka nogę.
-A co ty tu robisz, smarkulo? –wybełkotał, podnosząc się z ziemi.
-Ja... Chciałam… Odpracować ci jakoś to moje spóźnienie do pracy, więc... Postanowiłam posprzątać ci w pokoju...- bąknęła.
-Tak, tak, wyjdź już stąd-  rzucił się na łóżko, niemal mnie przygniatając. Starałem się zachować powagę, lecz cała ta sytuacja była godna mojego śmiechu.
-Ale ja jeszcze nie skończyłam... Może poszedłbyś się wykąpać? Na pewno poczułbyś się lepiej...- uśmiechnęła się blado, starając się przekonać go do opuszczenia pokoju.
-Wypad!- warknął głośno.
-Nie! Nie możesz mnie stąd wygonić! – krzyknęła.- Przypominam ci, że ten dom nie należy do ciebie, tylko do mnie!
Ryan zerwał się z miejsca i zaczął mocno popychać Hope w stronę drzwi. Wtedy już nie wytrzymałem i wyszedłem z ukrycia. Nie mogłem pozwolić na to, żeby nią pomiatał.
-Zostaw ją w spokoju –powiedziałem, podchodząc do niego. Black była przerażona.
-Co... Kto to jest?!- wrzasnął do Hope, pokazując na mnie palcem. -Przyprowadziłaś sobie jakiegoś przydupasa do domu?! Co ja ci o tym mówiłem?!- wykrzyczał, podnosząc na nią rękę.
Prędko zacisnąłem palce na jego ramieniu w odpowiednim punkcie, powodując, że Ryan zaczął zasypiać. Już nieraz to robiłem, więc dobrze wiedziałem jak postąpić w takiej sytuacji.
-Dobranoc…- mruknąłem do nieprzytomnego Ryan’a, po czym spojrzałem na Hope. Kiedy zauważyłem jej minę, pożałowałem tego, że to zrobiłem. Dlaczego ona tak bardzo się wszystkiego bała?!- Przepraszam… Nic mu nie będzie. Obudzi się za kilka minut- odrzekłem.
- Ja już pójdę, wybacz, nie chciałem sprawiać kłopotu.
-To ja przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło... -mruknęła, próbując zakryć łzy, pchające się do jej brązowych oczu.
-Spotkajmy się jutro, po szkole, okej?- zaproponowałem.
-Emm...- bąknęła zaskoczona, po czym zmarszczyła czoło. -Jeśli chcesz...- wzruszyła jednym ramieniem, spoglądając na mnie.
-Przygotuj się, spróbujemy ugruntować twój dar. A i pamiętaj… Nie pokazuj nikomu swoich zdolności, ludzie boją się tego czego nie mogą zrozumieć-powiedziałem jej, powoli wychodząc.
-Jak wielu nas jest?- spytała, kiedy byłem już przy schodach. Kątem oka zauważyłem, że stała w drzwiach.
-Tego nie wie nikt- odpowiedziałem z zamysłem. Kilka sekund później byłem już na zewnątrz, kierując się do mojego schronu. 


***


Dziękujemy, że do nas zaglądacie. :)
Chcielibyśmy wiedzieć ile osób czyta nasze opowiadanie, więc prosimy, żeby każda osoba, która tu zagląda zostawiała po sobie komentarz. 

Jak wrażenia po rozdziale? 
Czekamy na Wasze opinie! <3

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 3

Wychodziłam już ze szkoły po kolejnym dniu istnej męczarni. Powoli zaczęłam kierować się w stronę baru mojego ojca, kiedy nagle usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu, który oznaczał nową wiadomość. Szybko wyjęłam go z kieszeni i odblokowałam ekran, po czym odnalazłam SMS-a.
Gdzie jesteś? ~Rebecca
Chcąc- nie chcąc, musiałam jej odpisać. Gdyby stało się coś ważnego, a ja nie pomogłabym jej, z pewnością miałabym wyrzuty sumienia do końca mojego marnego żywota. Szybko wystukałam na ekranie kilka słów.
Właśnie wyszłam ze szkoły. Coś się stało? ~Hope
W ciągu kilku sekund usłyszałam za sobą podekscytowany pisk mojej przyjaciółki. Wiedziałam na co mam się szykować. Westchnęłam głośno, przewracając oczami.
-Wyobraź sobie, że Hadrian dołączył do szkolnej drużyny, a teraz mają trening. Musisz tam ze mną iść- wzięła mnie za rękę.- No chodź. Na co czekasz?- zawyła z niezadowolenia, kiedy poczuła, że nawet nie drgnęłam, robiąc minę jak małe dziecko.
-Nigdzie nie idę!- wyrwałam się jej. - Muszę iść do baru. Ryan mnie zabije jeśli znów się spóźnię!
-Nie szukaj wymówki, tylko chodź. Zobaczysz jak Hadrian biega w tych krótkich spodenkach… -powiedziała. Znowu odpłynęła, na co ja jedynie ponownie przewróciłam oczami.
-Dobra, ale obiecaj, że nie będziesz już przy mnie o nim gadać, jasne?
-Okej, obiecuję! Tylko chodź, trening już się zaczął- prawie wrzasnęła, po czym biegiem udała się w stronę boiska, gdzie odbywał się trening.
Po kilku minutach znajdowałyśmy się już na trybunach, a Rebecca siedziała nieruchomo, nie mogąc oderwać wzroku od Hadriana.
Wciąż nie potrafiłam zrozumieć tego, co ona w nim widzi. Okej, był przystojny, trochę tajemniczy. Może i było to nieco pociągające, ale… Hope! O czym ty mówisz… Nie mogłam myśleć o nim w ten sposób. Skarciłam się za to w myślach, próbując odbiec ich tematem od Nowego.
Nie miałam zamiaru dłużej siedzieć i gapić się  w jedno miejsce, więc postanowiłam, że już pójdę. Rebecca i tak była zajęta wpatrywaniem się w tyłek Hadriana, biegającego po boisku za piłką.
-Rebecca… Ja już idę, spotkamy się jutro… Na razie…- powiedziałam, bacznie obserwując reakcję przyjaciółki. Oczywiście, nie otrzymałam żadnego odzewu z jej strony. Nadal była wpatrzona w Nowego. Spojrzałam przelotnie na niego. I wszystko jasne… Chłopak zdjął koszulkę, to dlatego blondynka siedziała jak zaklęta.
Westchnęłam, cicho chichocząc z jej głupoty. Zaczęłam kierować się w stronę schodów, prowadzących do wyjścia. Kiedy byłam już praktycznie przy samej bramce, która była wcześniej wspomnianym wyjściem. Usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Gwałtownie odwróciłam się w stronę boiska.
Piłka znajdowała się już pół metra przed moją twarzą. Nie mogłam zareagować inaczej. Wyciągnęłam delikatnie dłoń do przodu, zatrzymując przedmiot w locie. Szybko wypchałam rękę w przód, przez co piłka automatycznie poleciała w stronę boiska.
Moja twarz paliła się ze wstydu.
W nadziei, że nikt tego nie widział, uciekłam z boiska. Wprost biegłam do baru. Jeszcze nigdy tak bardzo się do niego nie spieszyłam. Wpadłam do środka niczym huragan, robiąc niemałe zamieszanie. Wszystkie pary oczu zwrócone były na mnie. Jak zwykle, zwróciłam na siebie niepotrzebną uwagę. Mruknęłam ciche ‘Przepraszam’, po czym udałam się na zaplecze, by odłożyć tam moją torbę.
Już po chwili zapomniałam o incydencie z boiska, bo mój kochany brat jak zwykle potrafił zająć moje myśli czymś innym… Nie była to wcale pozytywna pomoc z jego strony.
-Gdzie byłaś?- zapytał, zaczynając swoje żale.
-Tam, gdzie ciebie nie było- przerzuciłam przez ramię niewielką ściereczkę, po czym odwróciłam się do niego, krzyżując ręce na wysokości moich piersi, tak jak on to zwykle robi.
-Myślisz, że od tak zapomnę o tym, że się spóźniłaś?- powiedział rozjuszony.
-A co, korona ci z głowy spadła, że musiałeś się zająć swoim interesem?!- warknęłam.- Przypominam ci po raz setny, że to TWÓJ bar, a nie mój!
-Ah, tak? Więc obcinam ci dniówkę –krzyknął zdenerwowany.- A teraz idź, zajmij się klientami!
-Przecież ty mi nie płacisz, idioto!- krzyknęłam, zaciskając pięści.
W tym samym momencie stało się coś, czego ani ja, ani mój nieznośny brat się nie spodziewaliśmy. Stojące na półkach butelki z wódką zaczęły pękać. Jedna po drugiej, wywołując taki huk i brzdęk, że aż Ryan zatkał uszy.
Najdziwniejsze było to że kiedy rozluźniłam pięści, butelki przestały pękać. Uśmiechnęłam się pod nosem, przyglądając się swoim dłoniom. Kiedy Ryan spostrzegł to, że tak oglądałam moje ręce, spuściłam głowę i szybko wyszłam do klientów. Ich miny były równie zdziwione, co nasze. Szybko uspokoiłam ludzi, mówiąc, że tylko kilka butelek spadło z półek. W sumie... Było to bliskie prawdy.
                                                            *Perspektywa Hadriana*
Koniec treningu. Wreszcie mogę już wyjść z tej szkoły pełnej sielankowiczów i przestać udawać, że jestem jednym z nich. Denerwuje mnie to, że muszę nad sobą panować.
Minęły już niecałe dwa tygodnie odkąd ostatni raz widziałem kogoś z Naozen. Czyżby dali sobie spokój? Nie, oni nigdy nie odpuszczają. Jeszcze chwilę i będę musiał zmienić miejsce swojego pobytu. Nie mogą mnie odnaleźć.
 Ale za nim to zrobię muszę się czegoś dowiedzieć na temat tej dziewczyny, która była na naszym treningu, bo albo mi się wydaje, albo ona ma zdolności telekinetyczne. Muszę to zweryfikować i w razie czego opowiedzieć jej o Naozen. Lepiej żeby tam nie trafiła… To miejsce nie przynosi nic dobrego.
Zamyślony wszedłem do baru i... wpadłem na… Hope? Tak, to była ona.
-Przepraszam jeszcze raz. Znowu się spotykamy- powiedziałem, pomagając jej posprzątać rozlane drinki. To nie mógł być przypadek, że znów na siebie wpadliśmy.
-To ja przepraszam, powinnam była patrzeć gdzie idę... -mieszała się, nerwowo zbierając potłuczone szkło.
-Spokojnie, nic się nie stało. To raczej moja wina- pomogłem jej wstać, gdy posprzątała.
-O matko...- westchnęła. -Jesteś cały mokry... - stwierdziła, marszcząc czoło. Przeskanowała całe moje ciało swoim wzrokiem. -Jeszcze raz bardzo cię przepraszam!
-Nic się nie stało, to tylko plama- spojrzałem na nią przelotnie, zauważyłem, że na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Chyba jednak patrzyłem na nią za długo, bo po chwili odwróciła wzrok.
-Naprawdę nie chciałam na ciebie wpaść...
Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy ona zawsze się tak tłumaczy?
Nastała głupia, męcząca cisza, która przeszkadzała i mnie i jej.
-Nie wiedziałem, że tutaj pracujesz- powiedziałem, przerywając milczenie.
-Bo nie pracuję. Nie można nazwać tego pracą... - stwierdziła.- To codzienna harówka.
-Na tym polega praca- odparłem, ale kiedy zobaczyłem jej minę, zorientowałem się, że mówi poważnie.- Aż tak źle?
-Mój brat mi za nic nie płaci, wrzeszczy na mnie, kiedy spóźnię się choćby dziesięć minut... Hmm... Co by tu jeszcze wymienić? Poniża mnie przed swoimi kolegami...- mówiła, idąc w stronę zaplecza. Sam nie wiem dlaczego, ale poszedłem za nią.- Potrafi robić mi wyrzuty nawet za to, że zamknę bar o godzinę wcześniej niż powinnam... Kiedy on  w tym czasie siedzi na imprezie ze znajomymi...- westchnęła, wyrzucając potłuczone szkło do śmietnika.
-Wow, sporo tego- spojrzałem na nią zdziwiony. Nie sądziłem, że jej brat mógłby być tak chamski. W ogóle, nie wiedziałem, że ma brata.
-Właściwie, nie wiem po co ci to mówię...- odrzekła zmieszana. -Może... Chciałbyś się przebrać w coś suchego? Wiem, że to dziwna propozycja, ale głupio mi z tym, że cię oblałam… Mój dom jest kilka minut drogi stąd, a nie sądzę, że chciałbyś wracać do domu w brudnych ubraniach...
-Dzięki, jeśli to nie problem- uśmiechnąłem się lekko, a raczej nie miałem tego w nawyku. Wziąłem od niej torbę, która leżała na jednym z foteli. - Chociaż tak ci się odwdzięczę.
-Dobrze, poczekasz sekundę? Ogarnę trochę lokal i będę wolna...- oznajmiła, wychodząc z zaplecza. Nawet nie dopuściła mnie do słowa!
Sprzątnęła ladę przy barze, po czym szybko pozbierała wszystkie kufle ze stolików. Patrzyłem na nią cały czas,  dopóki mnie na tym nie przyłapała. Skarciła mnie wzrokiem, co w pewnym sensie mnie rozbawiło.
Gdy w końcu wyszliśmy z baru, znów zapanowała krępująca cisza, którą Hope za wszelką cenę chciała przerwać.
-To... Jak podoba ci się w nowej szkole?- zaczęła, patrząc przed siebie.
-Jest okej- odrzekłem. -Jeszcze jej całej nie znam...
-A gdzie chodziłeś wcześniej do szkoły? Daleko stąd?- spytała, skręcając w boczną uliczkę.
-Tak… Bardzo daleko- odpowiedziałem z zamysłem. Przecież nie mogłem tak szybko powiedzieć jej prawdy. Nie tak nagle. Jeszcze wtedy nie byłem pewien tego, że nie była do końca normalna.
-A gdzie konkretnie? Może znam to miejsce...- spekulowała, otwierając drzwi do niewielkiego domu. Rzeczywiście, był bardzo niedaleko baru.
-Do…- zawahałem się, ona to wyczuła.- Huston…- odpowiedziałem po namyśle.
-Aaa, to niedaleko, znam to miejsce- mruknęła pod nosem, znikając za jedną ze ścian. Zostałem sam. Dom był stary, ściany głównie pokryte były tapetami, a na podłodze położone było drewno. Wszystko urządzone było tak... staromodnie.
Nadal rozglądałem się po mieszkaniu, kiedy nagle usłyszałem wołanie Hope, dochodzące z piętra. Znalazłem się tam w kilka sekund.
-Dam ci ciuchy mojego brata. Jest trochę wyższy, więc ubrania powinny być na ciebie dobre...- uśmiechnęła się.
-Dzięki jeszcze raz- uśmiechnąłem się lekko, widząc jak Hope nurkuje w szafie.- To nie problem?
-Dla mnie? Nie. Ale dla mojego brata z pewnością będzie, kiedy zobaczy, że nie ma jego ulubionych jeansów...- powiedziała zadziornie, wygrzebując spodnie z dna komody. -Proszę...- podała mi je, wraz z T-shirtem.
-Czyli igramy z ogniem?- wziąłem ciuchy.
-Mogę zrobić wszystko, by tylko mu dopiec. Sprawia mi to przyjemność...- wzruszyła ramionami. Zaśmiałem się pod nosem.
-A więc okej, zaraz wracam. –wyszedłem, by móc spokojnie się przebrać.
-I tak widziałam cie dzisiaj bez koszulki! - krzyknęła z pokoju, słyszałem jak cicho zachichotała.
-Ah, no tak, więc nie muszę zachowywać się przyzwoicie? – wróciłem do pomieszczenia, mając na sobie jedynie jeansy jej brata. Od razu się zarumieniła. Westchnąłem, ubrałem bluzkę i usiadłem na podłodze. - Mam do ciebie pytanie…
-Jakie?- zaciekawiła się, siadając na łóżku swojego brata. Wyprostowałem się.
-Czy zauważyłaś coś nowego wokół siebie?
-Nie...- udała zdziwioną. Wyszło jej to nieźle, ale ja tak łatwo się nie poddaję.
Po chwili wpadłem na pewien pomysł, dzięki któremu wszystko wyszło na jaw. Na podłodze, obok mnie, leżały znoszone bokserki jej brata, którymi nagle w nią rzuciłem. Tak jak się spodziewałem, Hope zasłoniła twarz jedną ręką, a drugą wyciągnęła do przodu, przez co bokserki zawisły w powietrzu na metr przed nią. Miała dosyć szybki refleks...
-A więc… Nic nowego nie wydarzyło się w twoim życiu? -zapytałem ponownie z nutką sarkazmu.
Zdenerwowała się, wstała szybko z łóżka i skierowała się do drzwi. Nawet nie wiem kiedy, odrzuciła we mnie bokserkami jej brata.
-Nic nie widziałeś, jasne?! - powiedziała z wyrzutem, stojąc w drzwiach.
-Hej… poczekaj!- odrzuciłem je szybko na bok. - Nie denerwuj się…- próbowałem ją uspokoić. 
-O co ci chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak…



***

Dziękujemy za przeczytanie rozdziału! 
Mamy nadzieję, że się spodobał. :)

Z niecierpliwością czekamy na Wasze opinie i komentarze. To one napędzają nas do pracy. 
Wszystkim osobom, które decydują się komentować bardzo dziękujemy i zachęcamy do dalszego komentowania. :) 

Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jak dalej potoczą się ich losy? Piszcie swoje przypuszczenia. 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 2

 Kiedy otworzyłam oczy nie widziałam praktycznie nic, prócz białego, obskurnego sufitu. Nie, to nie może być prawda… Nienawidzę szpitali. W tamtej chwili nie mogłam uwierzyć, że wybuch był tak silny, by mógł mi zaszkodzić. W myślach błagałam Boga- mimo tego, że w niego nie wierzę- o to, żeby nie stało się nic poważnego.
Moja irytacja zaczęła rosnąć, gdy do moich uszu dotarł tak bardzo znienawidzony przeze mnie głos mojego brata. Bardzo powoli uniosłam się, by rozejrzeć się po sali. Nie zrobiłam tego dlatego, że chciałam zobaczyć Ryan’a, tylko dlatego, że usłyszałam stukot zamykanych drzwi. Nie myliłam się… Do pomieszczenia weszło dwóch funkcjonariuszy. Na ich widok odechciało mi się wszystkiego, bo wiedziałam, że zostanę zalana masą niepotrzebnych pytań.
-Dzień dobry- przywitał się jeden z policjantów. Swoją drogą… Niezły był.- Czy ty to Hope Black?
-Tak, to ja- przytaknęłam szybko, lecz czując narastający ból głowy, odpuściłam sobie trzęsienie nią. –O co chodzi?- udałam zdziwioną.
-Chcielibyśmy zadać ci kilka pytań-ten drugi usiadł na krześle obok mojego łóżka.
-Ale... Przepraszam, nie rozumiem, w jakiej sprawie?- spytałam nadal trzymając twarde zdziwienie na twarzy.
-W sprawie wypadku z twoim udziałem…
-No, dobrze... Skoro musicie...- westchnęłam, teatralnie przewracając oczami.
-Więc, opowiedz nam po kolei, co tam się stało? –powiedział, obdarzając swojego partnera porozumiewawczym spojrzeniem.
-Nie wiem... Nic nie pamiętam- odrzekłam krótko.
-Na pewno, nic?- zdziwili się.
-Nic. Kompletnie... Naprawdę chciałabym panom pomóc, ale wydaje mi się, że będziecie musieli wyjść stąd z niczym.
-Rozumiemy. W takim razie już pójdziemy, ale będziemy w kontakcie, dobrze? Gdybyś coś sobie przypomniała, to zgłoś się do nas.
-Do widzenia! -mruknęłam, poprawiając swoją pozycję na łóżku. Funkcjonariusze szybko opuścili pomieszczenie, a ja dopiero po chwili zauważyłam, że mój kochany braciszek nadal jest na sali. -Czego chcesz?
-Żebyś w końcu przestała udawać…- oparł się o ścianę, krzyżując ręce na wysokości swojego torsu.
-O co ci znowu chodzi?!
-Hah... Na serio myślisz, że uwierzę w ten twój wypadek?- spojrzał na mnie z kpiącym wyrazem twarzy.- Wracaj do domu i przestań się wygłupiać.
-Więc ty skończ zachowywać się jak skończony dupek! – warknęłam.
-Jeszcze dzisiaj masz wrócić do domu! – rozkazał.- Na razie- mruknął, zatrzaskując za sobą drzwi do sali.
Już po kilku sekundach na drzwiach rozbiła się jedna ze szklanek, które stały na stoliku po przeciwnej stronie pokoju. Powoli zaczynało mi się podobać to, że jestem inna…
Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym usiadłam na łóżku, opierając plecy o poduszki. Nie mogłam uwierzyć w to, że potrafię robić coś, o czym reszta ludzi nawet nie śniła. Nie docierało to do mnie. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, aż do momentu, w którym zdałam sobie sprawę, że jeśli ktoś mnie na tym nakryje to z pewnością zamkną mnie w jakimś zakładzie psychiatrycznym, myśląc, że jestem wariatką. A tego bym nie zniosła…
Postanowiłam nie używać mojej mocy w przypadkach, które tego nie potrzebują. Obiecałam sobie, że będę panować nad swoimi emocjami, żeby sytuacja z poprzedniego dnia się nie powtórzyła. A jak mi to poszło… Cóż… Z dotrzymaniem tej obietnicy było trochę trudno.
                                                                   *kilka dni później*
Bardzo powolnym krokiem weszłam do znienawidzonego przez moich rówieśników budynku, zwanego szkołą. Czułam na sobie wzrok innych. Było to normalne, lecz tego dnia ludzie gapili się na mnie, jakby zobaczyli jakąś kosmitkę. Fakt, nie wyglądałam najlepiej… Byłam cała poobdzierana, a moja dłoń wciąż zawinięta była w gruby bandaż. Na szczęście był to już ostatni dzień męczarni z opatrunkiem.
Po krótkiej chwili obok mnie zjawiły się moje przyjaciółki. Co prawda dwie, ale niezawodne.
-Hej, Hope- powiedziały równocześnie. Bardzo często zdarzało im się mówić chórem, co czasem mnie przerażało. –Jak się czujesz? Już wszystko dobrze?- spytała Jennifer, delikatnie łapiąc moją obandażowaną dłoń.
-Tak, już wszystko jest w porządku. Żyję, a to najważniejsze...- mruknęłam, uśmiechając się blado, po czym niepewnie zabrałam rękę.
- Sporo cię ominęło- zaczęła podekscytowana Rebecca.- Mamy w szkole nowego chłopaka…
-Niech zgadnę... Twoja nowa miłość?- zaśmiałam się pod nosem.
-Oh, tak - rozmarzyła się. Wprost widziałam jak wyobrażała sobie go w głowie. Zawsze bawiło mnie to, kiedy zauroczyła się w jakimś chłopaku, bo zwykle po kilku dniach jej ‘wielkie miłości’ okazywały się być ‘wielkimi nieporozumieniami’. - Tylko poczekaj jak go zobaczysz. Te oczy, te włosy, usta i jego muskulatura…- zawyła z podniecenia. –Ahh… On jest idealny!
-Rebecca... Halo! Tu ziemia! - zachichotałam.- Nie rozmarzaj się tak, bo się rozpłyniesz!
-Ah…- zapiszczała- Patrz, idzie!- mruknęła, poprawiając swoje włosy, po czym szybko przygryzła dolną wargę. Nie mogłam się powstrzymać. Zmierzyłam ją od stóp do samego czubka głowy. Nienawidziłam tego, jak włączała się w niej ta kokietka.
Nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Przenikliwy, ciemny, tajemniczy. To był on. Spojrzał na mnie. Przyglądał mi się przez kilka sekund, po czym jak gdyby nigdy nic poszedł przed siebie. 
Nie wiem co Rebecca w nim widziała. Zwykły chłopak… O niezwykłej urodzie. No cóż, trzeba przyznać, że był przystojny. Problem w tym, że nie mój typ.
Kiedy kilka minut później zauważyłam, że ten nowy wchodzi razem ze mną i Rebeccą do klasy, zrozumiałam, że będę musiała znosić jej westchnienia przez cały następny semestr. Na samą myśl o tym miałam już dość. Ona cały czas na niego patrzyła. Nieważne, czy to ja ją o coś pytałam, czy też nauczyciel, nawet nie reagowała. Nie widziała świata poza nim.
Nauczyciel nieudolnie próbując zdobyć naszą uwagę opowiadał o tym jak Napoleon poniósł druzgocącą klęskę. Później przeleciał wzrokiem po całej klasie i nagle zatrzymał się na tym nowym.
- Ej, jak masz na imię?- spytał, podsuwając swoje okulary wyżej na nos.
-Hadrian- odpowiedział. Jego głos… Był taki inny, intrygujący. Nie wiem dlaczego, ale odniosłam wrażenie, że nawet w swoim głosie zachował nutkę tajemnicy.
- Dobrze, a więc Hadrian, powiedz mi kto jest odpowiedzialny za klęskę Napoleona?
-On sam- odpowiedział, patrząc nauczycielowi prosto w oczy, czym zadziwił wszystkich w klasie. Jedno trzeba przyznać. Był strasznie dziwny.
W tym samym momencie zadzwonił dzwonek, oznaczający, że nadszedł czas na chwilę ukojenia. Oczywiście przez całą przerwę musiałam słuchać monologu mojej blond przyjaciółki, która nie potrafiła się zamknąć. Ciągle gadała o jego ‘pięknych’ oczach i wyraźnych rysach twarzy.
Kiedy po pięciu minutach ponownie dzwonek dał o sobie znać, cieszyłam się, że Rebecca przestała już nawijać. To było prawdziwe wybawienie. Korytarz w ciągu kilku sekund opustoszał, a ja spokojnym krokiem udałam się w stronę mojej szafki. Wyjęłam z niej wszystkie potrzebne książki do matematyki, po czym skierowałam się w stronę klasy. Coś skusiło mnie, żeby zaglądnąć do zeszytu, więc tak zrobiłam. Szłam przed siebie, przeklinając pod nosem z powodu nieodrobionego zadania.
Nagle poczułam, że odbiłam się od czyjegoś torsu. Osuwając się na ziemię, wypuściłam z rąk wszystkie książki. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zauważyć na kogo wpadłam. Zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam jego głos...
-Przepraszam, nic ci nie jest?
-Nie, nic. To ja przepraszam. Jestem niezdarą…- mruknęłam, próbując podnieść się z podłogi. Hadrian wstał szybko, podając mi rękę. Złapałam ją mocno, niezdarnie podnosząc się z zimnej posadzki.
- To do następnego zderzenia- szepnął, po czym odszedł. 
Chyba zaczynam lubić te jego tajemniczość… 


 ***

 
Dziękujemy za wszystkie opinie i za czas dla nas poświęcony. 
Mamy nadzieję, że rozdział Was nie zawiódł. 
Jak rozwiną się dalsze losy Hope? 
Zapraszamy na następny rozdział! :)

W razie pytań...
Odpowiadamy na wszystko. ;)




środa, 6 sierpnia 2014

Rozdział 1

Zastanawialiście się kiedyś jak to jest być inną? Jak to jest być kompletnym odmieńcem, nie akceptowanym przez otoczenie? Jak to jest być zwykłą dziewczyną, którą nikt się nie interesuje? Odpowiedź jest prosta… To beznadziejne.
Kiedyś ktoś zapytał się mnie: dlaczego trzymam się na uboczu? Dlaczego odtrącam wszystkich i nawet nie staram się nawiązać z nikim kontaktu? Dlaczego…? Bo nie jest to miłe uczucie, kiedy twój najlepszy przyjaciel tak nagle, bez słowa zostawia cię, ignoruje, tylko dlatego, że nie mieszkasz ze swoim bogatym ojcem…
Przekonałam się, że ludziom, których kiedyś miałam na pęczki chodziło tylko i wyłącznie o pieniądze mojego taty. Smutne, ale prawdziwe. Teraz staram się nie przywiązywać do nikogo. Nie pozwalam się nikomu do mnie zbliżyć. Czemu? Bo nie chcę znów poczuć tego palącego rozczarowania.
                                                                               ~*~
Kolejny nudny dzień był już za mną. Wolnym krokiem wychodziłam ze szkoły. Była godzina siedemnasta. Nie miałam najmniejszej ochoty na to, żeby znów pójść do baru i ogarniać syf, który jak zwykle zostawił mój brat. Ten facet nie miał w ogóle pojęcia o prowadzeniu takiego interesu. Nie wiem dlaczego ojciec zostawił bar akurat jemu. Ah, no tak… Przecież ja „nie jestem wystarczająco odpowiedzialna”, żeby się tym zająć. Uwielbiam ironię.  
Wchodząc do środka lokalu poczułam swąd spalenizny. Czyżby Ryan znów próbował nowych sztuczek z podpalaniem drinków? Idiota.
Westchnęłam głośno, rzucając moją obdartą torbę na jeden z foteli stojących na zapleczu. Nie mogłam się opanować. Na samą myśl o tym, że znów będę musiała użerać się z tym kretynem dostawałam białej gorączki.
Szybkim krokiem skierowałam się w stronę przejścia prowadzącego do baru. Tak jak myślałam, stał tam Ryan, w towarzystwie swoich kumpli, których również miałam już po dziurki w nosie. Kiedy mnie ujrzał jego mina zrzedła, z reszta tak samo jak moja. Oboje wiedzieliśmy, że to nie skończy się dobrze dla żadnego z nas.
-Cześć, Hope -powiedział Ryan, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem.- Przydałoby się umyć okna, możesz coś z tym zrobić?- uśmiechnął się sztucznie.
-Witaj, braciszku...- mruknęłam obdarzając go uśmiechem, który nie miał w sobie ani krzty naturalności.- Mogłabym coś z tym zrobić... Ale równie dobrze ty mógłbyś się ruszyć i w końcu mi w tym pomóc.
-Mam ważniejsze rzeczy do roboty. Więc idź już, same się nie umyją!
-Musisz zawsze pomiatać mną jak starą szmatą?- warknęłam, próbując go wyminąć, ale jak zwykle, stanął mi na drodze.
-Najwidoczniej muszę-bąknął pewny siebie, po czym podał mi wiadro z gorącą wodą. - Miłej zabawy- na jego twarzy znowu pojawił się ten krzywy uśmiech. Wyminęłam go, kierując się w stronę wielkich okien.
-Ryan...- zaczęłam, odwracając się w stronę chłopaka.- Mam tylko jedno, maleńkie pytanie... - ciągnęłam, przewieszając sobie przez ramię ścierkę.
-Czego chcesz?- westchnął ciężko.
-Nie boli cię to, że jesteś zakompleksionym chujem? - spytałam poważnie. Naprawdę, w jego towarzystwie rzadko udaje mi się być tak poważną. Często bawi mnie jego głupota, lecz wtedy udało mi się zachować stu procentową powagę. Jednak jego reakcja mnie kompletnie zaskoczyła. Stanął jak wryty w ziemię i przez dosyć długą chwilę zastanawiał się co odpowiedzieć.
-Wyjdź stąd, smarkulo! Nie będziesz mnie obrażać!- warknął przez zęby. Czyli jednak prawda czasem boli… No cóż, już nauczyłam się czegoś nowego dzięki mojego uroczemu braciszkowi.
-To w końcu mam ci umyć te okna, czy wyjść? Zdecyduj się, braciszku...- przewróciłam oczami.
-Rób to co do ciebie należy, a potem idź gdzie chcesz…
-Pójdę skoczyć z mostu... I tak się tym nie przejmiesz, nie?- zmrużyłam oczy, patrząc na to jak zatrzasnął za sobą drzwi do lokalu. Jak ja go nienawidzę! Tego nie da się opisać słowami.
Kiedy jeszcze żył nasz dziadek, to Ryan hamował się i nie traktował mnie jak śmiecia. Ale odkąd zostaliśmy sami z babcią, on kompletnie nie zwraca uwagi na to, czy ktoś go usłyszy, czy też nie. Po prostu obraża mnie, kiedy tylko ma na to ochotę. Często nawet podnosi na mnie rękę. Jedynym plusem jest to, że nigdy nie uderzył babci… Ona by tego nie zniosła. Ja jakoś daję radę, ale… Nie wiem jak długo to wytrzymam.
Stanęłam przed wielką szybką, którą za zadanie miałam umyć… Nie mogłam uwierzyć w to, że jest tak brudna. Było na niej dosłownie wszystko. Od resztek jedzenia, po zacieki z kawy i kolorowych drinków. Nawet nie chciałam wnikać w to, co się tu działo zanim przyszłam… Miałam tylko cichą nadzieję, że ten dwudziestodwuletni idiota nie urządził znów jakiejś prywatnej imprezy, zamiast otworzyć lokal…
Szybko podstawiłam pod okno niedużą drabinę. Oczywiście, z moim wzrostem dosięgnięcie wyżej niż do ¾ okna było niemożliwe, więc niemal od razu weszłam na nią, próbując jakoś zdrapać jedzenie zastygające na szybie.
Kiedy po około godzinie męczarni szyba nadal była brudna, a ja miałam już kompletnie dość, nie pozostało mi nic innego jak zostawić ją i mieć gdzieś to, co zrobi z tym Ryan. W końcu to jego bar, a nie mój, prawda? Jednak nie miałam serca, żeby to tak zostawić. Skoro udało mi się doprowadzić ją do takiego stanu, to postanowiłam, że spróbuję dokończyć swoje dzieło. I tak w domu nie miałam nic innego do roboty.
Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi pomóc w umyciu szyby. Na stoliku obok drabiny dostrzegłam niewielki spryskiwacz do szyb. Wiedziałam, że jeśli nie to, to już nic nie będzie w stanie uratować sytuacji.
Schyliłam się, żeby podnieść butelkę, lecz nie mogłam jej dosięgnąć. Nie miałam najmniejszej ochoty, żeby schodzić z drabiny, więc wychyliłam się z niej bardziej. Nic z tego. By ją dosięgnąć wciąż brakowało mi kilku centymetrów.
Wtedy zdarzyło się coś, od czego zaczęła się cała ciekawsza część mojego życia…
Byłam już tak zmęczona i zdenerwowana, że chciałam odpuścić. Po prostu zejść z tej drabiny i iść do domu, lecz w tym samym momencie, poczułam, że w prawej dłoni trzymam właśnie ten spryskiwacz, po który sięgałam jeszcze kilka sekund wcześniej.
To było niewiarygodne. Nie mogłam w to uwierzyć. Rzecz, która stała na stole, tak nagle sama do mnie przyleciała.
Przez dosyć długą chwilę obracałam przedmiot w dłoniach, wpatrując się w niego z uporem maniaka. Początkowo myślałam, że zostałam złapana do jakiejś ukrytej kamery, ale kiedy po upływie kilkunastu minut nikt nie wyskoczył zza żadnego roku z kamerą, zaniechałam wymyślania dalszych podejrzeń.
Nie wiedziałam co tak dokładnie się zdarzyło, ale byłam pewna, że nie wróżyło to nic dobrego. Czy ja zawsze muszę mieć rację?
                                                                                ~*~
Było już grubo po północy. Nawet nie wiem w jaki sposób znalazłam się w domu. Nadal byłam w takim szoku po sytuacji, która zdarzyła się w barze, że po prostu chodziłam po domu jak zombie. Wciąż zastanawiałam się: jak do tego doszło? Nie docierało do mnie to, że coś jest ze mną nie tak. Ze mną? To jakaś kpina…
Usiadłam spokojnie na łóżku, w rękach nadal trzymałam butelkę, wokół której powstało to niemałe zamieszanie. Tak, zabrałam ją do domu. Nie mogłam odpuścić- musiałam dowiedzieć się co jest grane, a czułam, że ten przedmiot mi to ułatwi.
Postawiłam plastikowy pojemnik na stoliku, znajdującym się obok mojego łóżka. Było to dla mnie głupie, ale chciałam ponownie spróbować sztuczki z latającym spryskiwaczem do szyb.
Wyciągnęłam dłoń w kierunku butelki, próbując z całych sił skupić się na tym przedmiocie. Nic. Zero reakcji. Na kilka sekund rozluźniłam wszystkie mięśnie, po czym ponownie spróbowałam złapać przezroczystą rzecz.
Jestem pewna, że kiedy butelka w dziwny sposób znów znalazła się w mojej dłoni, byłam przerażona. Gdyby ktoś mnie nagrał, z pewnością moja mina byłaby godna Oscara. Nie mogłam pojąć jak to się stało. Byłam zdumiona, zadowolona i przestraszona w tym samym momencie. Zapanowanie nad tymi emocjami, było równe z niemożliwością.
Szybko rozglądnęłam się po pomieszczeniu, poszukując innej plastikowej rzeczy, która umożliwiłaby mi dalsze eksperymenty. Na parapecie ujrzałam doniczkę, która była wykonana właśnie z takiego tworzywa. Podeszłam do okna, wyciągając dłoń w stronę brązowej donicy. Tak jak się spodziewałam, doniczka nawet nie drgnęła. Bardzo powoli nabrałam do płuc powietrza, po czym w takim samym tempie wypuściłam z nich tlen. Delikatnie zmrużyłam oczy, skupiając się na najważniejszym przedmiocie. Niestety, nie było mi dane bardziej skupić się na tej czynności.
Po upływie kilku sekund usłyszałam tak dobrze znany warkot silnika. Oczywiście, samochód, który podjechał na wjazd należał do Ryana. Chłopak wysiadł z niego, był kompletnie nawalony. Idąc chwiejnym krokiem do domu, ujrzał mnie w oknie, po czym zaczął wykrzykiwać jakieś niezrozumiałe słowa, które ja słyszałam jedynie jako jeden, głośny bełkot.
Byłam na niego taka wściekła. Miałam ochotę rąbnąć mu kijem bejsbolowym prosto w ten pusty łeb. Przecież on mógł się zabić! Nie rozumiem tego, dlaczego nadal zachowuje się jak nieodpowiedzialny gówniarz. Ah, no tak… Przecież jego rozwój umysłowy zatrzymał się w wieku dziesięciu lat…
Kiedy  zobaczyłam jak mój kochany braciszek unosi do góry dłoń, ukazując mi swój środkowy palec, moja złość wzrosła kilkukrotnie. Również wykonałam ten sam gest, przykładając palca do szyby.
Nie wiem, co było dalej… Jedyne co pamiętam to głośny huk pękającego szkła. 


***


Dziękujemy za czas poświęcony na przeczytanie pierwszego rozdziału. 
Mamy wielką nadzieję, że chociaż trochę Was zainteresował.  Akcja z czasem się rozwinie. ;) 
 Jak odbieracie postać Hope? A jak jej brata? Co o tym sądzicie? 
Czekamy na Wasze opinie w komentarzach. :)

sobota, 2 sierpnia 2014

Prolog

Uczucia… Mówi się, że są piękne, że dzięki nim życie staje się bardziej urzekające, ale według mnie… To najgorszy dar, jaki został nam przekazany…

Niestety… Nikt nie jest w stanie się ich pozbyć. W każdym kryje się chociaż gram człowieczeństwa. Gram miłości… Dlaczego we mnie kryła się również naiwność?

Wszyscy byli zadowoleni moją odpowiedzią. Każda osoba będąca w tym pomieszczeniu, z wyjątkiem mnie i Hadriana, uśmiechnęła się radośnie. Pan kiwnął do strażników, żeby przestali bić chłopaka, po czym popchnęli go w moją stronę. Nie mogłam w to uwierzyć. Szybko przytuliłam go do siebie, szepcząc jego imię. On tylko odpowiedział chrapliwie…

- Dlaczego to zrobiłaś? Oni cię wykorzystają…

-Ja… Ja cię kocham...- szepnęłam najciszej jak tylko potrafiłam.

Ta miłość od samego początku była skazana na śmierć…


***


Serdecznie witamy na naszym blogu! 
Mamy wielką nadzieję, że prolog zachęcił Was do zostania z nami dłużej... Prosimy o wyrażanie swoich opinii w komentarzach. 
Jeśli chcecie czytać dalej nasze opowiadanie, możecie dodać się do obserwatorów. Jeżeli ktoś z Was chce być informowany o nowych rozdziałach, dajcie na siebie jakiś 'namiar'. 

W opowiadaniu sporadycznie będą pojawiały się przekleństwa. Nie będzie tego wiele, więc wydaje nam się, że raczej nie będzie Wam to przeszkadzało. 
Bardzo ważna sprawa... Czy chcecie, żeby w rozdziałach pojawiały się różne zdjęcia/gify? :)

Serdecznie zapraszamy na pierwszy rozdział naszego opowiadania, który pojawi się tu w ciągu kilku dni! 

<3