wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 3

Wychodziłam już ze szkoły po kolejnym dniu istnej męczarni. Powoli zaczęłam kierować się w stronę baru mojego ojca, kiedy nagle usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu, który oznaczał nową wiadomość. Szybko wyjęłam go z kieszeni i odblokowałam ekran, po czym odnalazłam SMS-a.
Gdzie jesteś? ~Rebecca
Chcąc- nie chcąc, musiałam jej odpisać. Gdyby stało się coś ważnego, a ja nie pomogłabym jej, z pewnością miałabym wyrzuty sumienia do końca mojego marnego żywota. Szybko wystukałam na ekranie kilka słów.
Właśnie wyszłam ze szkoły. Coś się stało? ~Hope
W ciągu kilku sekund usłyszałam za sobą podekscytowany pisk mojej przyjaciółki. Wiedziałam na co mam się szykować. Westchnęłam głośno, przewracając oczami.
-Wyobraź sobie, że Hadrian dołączył do szkolnej drużyny, a teraz mają trening. Musisz tam ze mną iść- wzięła mnie za rękę.- No chodź. Na co czekasz?- zawyła z niezadowolenia, kiedy poczuła, że nawet nie drgnęłam, robiąc minę jak małe dziecko.
-Nigdzie nie idę!- wyrwałam się jej. - Muszę iść do baru. Ryan mnie zabije jeśli znów się spóźnię!
-Nie szukaj wymówki, tylko chodź. Zobaczysz jak Hadrian biega w tych krótkich spodenkach… -powiedziała. Znowu odpłynęła, na co ja jedynie ponownie przewróciłam oczami.
-Dobra, ale obiecaj, że nie będziesz już przy mnie o nim gadać, jasne?
-Okej, obiecuję! Tylko chodź, trening już się zaczął- prawie wrzasnęła, po czym biegiem udała się w stronę boiska, gdzie odbywał się trening.
Po kilku minutach znajdowałyśmy się już na trybunach, a Rebecca siedziała nieruchomo, nie mogąc oderwać wzroku od Hadriana.
Wciąż nie potrafiłam zrozumieć tego, co ona w nim widzi. Okej, był przystojny, trochę tajemniczy. Może i było to nieco pociągające, ale… Hope! O czym ty mówisz… Nie mogłam myśleć o nim w ten sposób. Skarciłam się za to w myślach, próbując odbiec ich tematem od Nowego.
Nie miałam zamiaru dłużej siedzieć i gapić się  w jedno miejsce, więc postanowiłam, że już pójdę. Rebecca i tak była zajęta wpatrywaniem się w tyłek Hadriana, biegającego po boisku za piłką.
-Rebecca… Ja już idę, spotkamy się jutro… Na razie…- powiedziałam, bacznie obserwując reakcję przyjaciółki. Oczywiście, nie otrzymałam żadnego odzewu z jej strony. Nadal była wpatrzona w Nowego. Spojrzałam przelotnie na niego. I wszystko jasne… Chłopak zdjął koszulkę, to dlatego blondynka siedziała jak zaklęta.
Westchnęłam, cicho chichocząc z jej głupoty. Zaczęłam kierować się w stronę schodów, prowadzących do wyjścia. Kiedy byłam już praktycznie przy samej bramce, która była wcześniej wspomnianym wyjściem. Usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Gwałtownie odwróciłam się w stronę boiska.
Piłka znajdowała się już pół metra przed moją twarzą. Nie mogłam zareagować inaczej. Wyciągnęłam delikatnie dłoń do przodu, zatrzymując przedmiot w locie. Szybko wypchałam rękę w przód, przez co piłka automatycznie poleciała w stronę boiska.
Moja twarz paliła się ze wstydu.
W nadziei, że nikt tego nie widział, uciekłam z boiska. Wprost biegłam do baru. Jeszcze nigdy tak bardzo się do niego nie spieszyłam. Wpadłam do środka niczym huragan, robiąc niemałe zamieszanie. Wszystkie pary oczu zwrócone były na mnie. Jak zwykle, zwróciłam na siebie niepotrzebną uwagę. Mruknęłam ciche ‘Przepraszam’, po czym udałam się na zaplecze, by odłożyć tam moją torbę.
Już po chwili zapomniałam o incydencie z boiska, bo mój kochany brat jak zwykle potrafił zająć moje myśli czymś innym… Nie była to wcale pozytywna pomoc z jego strony.
-Gdzie byłaś?- zapytał, zaczynając swoje żale.
-Tam, gdzie ciebie nie było- przerzuciłam przez ramię niewielką ściereczkę, po czym odwróciłam się do niego, krzyżując ręce na wysokości moich piersi, tak jak on to zwykle robi.
-Myślisz, że od tak zapomnę o tym, że się spóźniłaś?- powiedział rozjuszony.
-A co, korona ci z głowy spadła, że musiałeś się zająć swoim interesem?!- warknęłam.- Przypominam ci po raz setny, że to TWÓJ bar, a nie mój!
-Ah, tak? Więc obcinam ci dniówkę –krzyknął zdenerwowany.- A teraz idź, zajmij się klientami!
-Przecież ty mi nie płacisz, idioto!- krzyknęłam, zaciskając pięści.
W tym samym momencie stało się coś, czego ani ja, ani mój nieznośny brat się nie spodziewaliśmy. Stojące na półkach butelki z wódką zaczęły pękać. Jedna po drugiej, wywołując taki huk i brzdęk, że aż Ryan zatkał uszy.
Najdziwniejsze było to że kiedy rozluźniłam pięści, butelki przestały pękać. Uśmiechnęłam się pod nosem, przyglądając się swoim dłoniom. Kiedy Ryan spostrzegł to, że tak oglądałam moje ręce, spuściłam głowę i szybko wyszłam do klientów. Ich miny były równie zdziwione, co nasze. Szybko uspokoiłam ludzi, mówiąc, że tylko kilka butelek spadło z półek. W sumie... Było to bliskie prawdy.
                                                            *Perspektywa Hadriana*
Koniec treningu. Wreszcie mogę już wyjść z tej szkoły pełnej sielankowiczów i przestać udawać, że jestem jednym z nich. Denerwuje mnie to, że muszę nad sobą panować.
Minęły już niecałe dwa tygodnie odkąd ostatni raz widziałem kogoś z Naozen. Czyżby dali sobie spokój? Nie, oni nigdy nie odpuszczają. Jeszcze chwilę i będę musiał zmienić miejsce swojego pobytu. Nie mogą mnie odnaleźć.
 Ale za nim to zrobię muszę się czegoś dowiedzieć na temat tej dziewczyny, która była na naszym treningu, bo albo mi się wydaje, albo ona ma zdolności telekinetyczne. Muszę to zweryfikować i w razie czego opowiedzieć jej o Naozen. Lepiej żeby tam nie trafiła… To miejsce nie przynosi nic dobrego.
Zamyślony wszedłem do baru i... wpadłem na… Hope? Tak, to była ona.
-Przepraszam jeszcze raz. Znowu się spotykamy- powiedziałem, pomagając jej posprzątać rozlane drinki. To nie mógł być przypadek, że znów na siebie wpadliśmy.
-To ja przepraszam, powinnam była patrzeć gdzie idę... -mieszała się, nerwowo zbierając potłuczone szkło.
-Spokojnie, nic się nie stało. To raczej moja wina- pomogłem jej wstać, gdy posprzątała.
-O matko...- westchnęła. -Jesteś cały mokry... - stwierdziła, marszcząc czoło. Przeskanowała całe moje ciało swoim wzrokiem. -Jeszcze raz bardzo cię przepraszam!
-Nic się nie stało, to tylko plama- spojrzałem na nią przelotnie, zauważyłem, że na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Chyba jednak patrzyłem na nią za długo, bo po chwili odwróciła wzrok.
-Naprawdę nie chciałam na ciebie wpaść...
Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy ona zawsze się tak tłumaczy?
Nastała głupia, męcząca cisza, która przeszkadzała i mnie i jej.
-Nie wiedziałem, że tutaj pracujesz- powiedziałem, przerywając milczenie.
-Bo nie pracuję. Nie można nazwać tego pracą... - stwierdziła.- To codzienna harówka.
-Na tym polega praca- odparłem, ale kiedy zobaczyłem jej minę, zorientowałem się, że mówi poważnie.- Aż tak źle?
-Mój brat mi za nic nie płaci, wrzeszczy na mnie, kiedy spóźnię się choćby dziesięć minut... Hmm... Co by tu jeszcze wymienić? Poniża mnie przed swoimi kolegami...- mówiła, idąc w stronę zaplecza. Sam nie wiem dlaczego, ale poszedłem za nią.- Potrafi robić mi wyrzuty nawet za to, że zamknę bar o godzinę wcześniej niż powinnam... Kiedy on  w tym czasie siedzi na imprezie ze znajomymi...- westchnęła, wyrzucając potłuczone szkło do śmietnika.
-Wow, sporo tego- spojrzałem na nią zdziwiony. Nie sądziłem, że jej brat mógłby być tak chamski. W ogóle, nie wiedziałem, że ma brata.
-Właściwie, nie wiem po co ci to mówię...- odrzekła zmieszana. -Może... Chciałbyś się przebrać w coś suchego? Wiem, że to dziwna propozycja, ale głupio mi z tym, że cię oblałam… Mój dom jest kilka minut drogi stąd, a nie sądzę, że chciałbyś wracać do domu w brudnych ubraniach...
-Dzięki, jeśli to nie problem- uśmiechnąłem się lekko, a raczej nie miałem tego w nawyku. Wziąłem od niej torbę, która leżała na jednym z foteli. - Chociaż tak ci się odwdzięczę.
-Dobrze, poczekasz sekundę? Ogarnę trochę lokal i będę wolna...- oznajmiła, wychodząc z zaplecza. Nawet nie dopuściła mnie do słowa!
Sprzątnęła ladę przy barze, po czym szybko pozbierała wszystkie kufle ze stolików. Patrzyłem na nią cały czas,  dopóki mnie na tym nie przyłapała. Skarciła mnie wzrokiem, co w pewnym sensie mnie rozbawiło.
Gdy w końcu wyszliśmy z baru, znów zapanowała krępująca cisza, którą Hope za wszelką cenę chciała przerwać.
-To... Jak podoba ci się w nowej szkole?- zaczęła, patrząc przed siebie.
-Jest okej- odrzekłem. -Jeszcze jej całej nie znam...
-A gdzie chodziłeś wcześniej do szkoły? Daleko stąd?- spytała, skręcając w boczną uliczkę.
-Tak… Bardzo daleko- odpowiedziałem z zamysłem. Przecież nie mogłem tak szybko powiedzieć jej prawdy. Nie tak nagle. Jeszcze wtedy nie byłem pewien tego, że nie była do końca normalna.
-A gdzie konkretnie? Może znam to miejsce...- spekulowała, otwierając drzwi do niewielkiego domu. Rzeczywiście, był bardzo niedaleko baru.
-Do…- zawahałem się, ona to wyczuła.- Huston…- odpowiedziałem po namyśle.
-Aaa, to niedaleko, znam to miejsce- mruknęła pod nosem, znikając za jedną ze ścian. Zostałem sam. Dom był stary, ściany głównie pokryte były tapetami, a na podłodze położone było drewno. Wszystko urządzone było tak... staromodnie.
Nadal rozglądałem się po mieszkaniu, kiedy nagle usłyszałem wołanie Hope, dochodzące z piętra. Znalazłem się tam w kilka sekund.
-Dam ci ciuchy mojego brata. Jest trochę wyższy, więc ubrania powinny być na ciebie dobre...- uśmiechnęła się.
-Dzięki jeszcze raz- uśmiechnąłem się lekko, widząc jak Hope nurkuje w szafie.- To nie problem?
-Dla mnie? Nie. Ale dla mojego brata z pewnością będzie, kiedy zobaczy, że nie ma jego ulubionych jeansów...- powiedziała zadziornie, wygrzebując spodnie z dna komody. -Proszę...- podała mi je, wraz z T-shirtem.
-Czyli igramy z ogniem?- wziąłem ciuchy.
-Mogę zrobić wszystko, by tylko mu dopiec. Sprawia mi to przyjemność...- wzruszyła ramionami. Zaśmiałem się pod nosem.
-A więc okej, zaraz wracam. –wyszedłem, by móc spokojnie się przebrać.
-I tak widziałam cie dzisiaj bez koszulki! - krzyknęła z pokoju, słyszałem jak cicho zachichotała.
-Ah, no tak, więc nie muszę zachowywać się przyzwoicie? – wróciłem do pomieszczenia, mając na sobie jedynie jeansy jej brata. Od razu się zarumieniła. Westchnąłem, ubrałem bluzkę i usiadłem na podłodze. - Mam do ciebie pytanie…
-Jakie?- zaciekawiła się, siadając na łóżku swojego brata. Wyprostowałem się.
-Czy zauważyłaś coś nowego wokół siebie?
-Nie...- udała zdziwioną. Wyszło jej to nieźle, ale ja tak łatwo się nie poddaję.
Po chwili wpadłem na pewien pomysł, dzięki któremu wszystko wyszło na jaw. Na podłodze, obok mnie, leżały znoszone bokserki jej brata, którymi nagle w nią rzuciłem. Tak jak się spodziewałem, Hope zasłoniła twarz jedną ręką, a drugą wyciągnęła do przodu, przez co bokserki zawisły w powietrzu na metr przed nią. Miała dosyć szybki refleks...
-A więc… Nic nowego nie wydarzyło się w twoim życiu? -zapytałem ponownie z nutką sarkazmu.
Zdenerwowała się, wstała szybko z łóżka i skierowała się do drzwi. Nawet nie wiem kiedy, odrzuciła we mnie bokserkami jej brata.
-Nic nie widziałeś, jasne?! - powiedziała z wyrzutem, stojąc w drzwiach.
-Hej… poczekaj!- odrzuciłem je szybko na bok. - Nie denerwuj się…- próbowałem ją uspokoić. 
-O co ci chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak…



***

Dziękujemy za przeczytanie rozdziału! 
Mamy nadzieję, że się spodobał. :)

Z niecierpliwością czekamy na Wasze opinie i komentarze. To one napędzają nas do pracy. 
Wszystkim osobom, które decydują się komentować bardzo dziękujemy i zachęcamy do dalszego komentowania. :) 

Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jak dalej potoczą się ich losy? Piszcie swoje przypuszczenia. 

3 komentarze:

  1. Fajnie, że była pokazana perspektywa Hadriana.
    Bardzo mi się spodobało.
    Świetny rozdział ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. OOOoo meega !!! super.
    Perspektywa Hardiana ekstra! To na końcu jak ją podpuścił !
    Wszystko super
    Już sie nie moge doczekać nn
    unperfect-girl-blog.blogspot.com
    unperfect-girl-blog.tumblr.com
    Zapraszam

    OdpowiedzUsuń
  3. Mrrrr zaraz je.nie go piorunen haha ale beda razem <33

    OdpowiedzUsuń