niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 7

Będąc już w samolocie wyglądałam przez okno, podziwiając przepiękne widoki, lecz nawet to nie było w stanie zająć moich myśli. Wciąż myślałam o tym, że zostawiłam wszystko za sobą. Zostawiłam moich bliskich, szkołę i po prostu uciekłam. Czułam, że konsekwencje tego będą wielkie, ale miałam nadzieję, że chociaż ojciec okaże swoje dobre oblicze i przyjmie nas do siebie.
Bałam się. Tak, strasznie się bałam. Mimo tego, że był ze mną Hadrian, czułam, że coś pójdzie nie tak...
W pewnym momencie poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zorientowałam się, że Hadrian bacznie mi się przyglądał. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
-Żałujesz swojej decyzji?- zapytał, patrząc mi w oczy, czym lekko mnie onieśmielił. Tak bardzo krępowało mnie to, kiedy ktoś patrzył mi prosto w oczy…
-Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć... Boję się, że to nam się nie uda...- spuściłam wzrok, by uniknąć ponownego spotkania z jego oczami.
-Ja nie chcę cię do niczego zmuszać-powiedział, wciąż na mnie patrząc.- W każdej chwili możesz wrócić do domu… -dodał.
-Hadrian...- zaczęłam, niepewnie na niego spoglądając. -Nigdzie nie wracam- westchnęłam, nerwowo bawiąc się palcami.
-Więc uśmiechnij się- próbował dodać mi otuchy, lecz nie potrafiłam spełnić jego prośby. Nie, kiedy nie wiem jak będzie wyglądała moja przyszłość.- Nie cieszysz się, że spotkasz ojca?
-Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Kiedy widziałam go ostatni raz miałam trzy lata. Zostawił nas z babcią i dziadkiem, po tym jak... jak moja mama zginęła w wypadku- wyjaśniłam. Nie lubiłam o tym wspominać, ale skoro ja wiedziałam coś o przeszłości Hadriana, to dlaczego on miałby nie dowiedzieć się czegoś o mnie?- Stwierdził, że za bardzo przypominamy mu mamę.
-Przykro mi- odpowiedział szybko.
-Mam tylko nadzieję, że nie wścieknie się, kiedy mnie zobaczy- powiedziałam pod nosem. On westchnął ciężko.
-Wszystko prze ze mnie...- rzucił przelotnym spojrzeniem za okno, po czym znów skupił się na mnie.
-Przestań... -delikatnie złapałam za jego dłoń, żeby jakoś go wesprzeć.- Gdybyś wtedy nie pojawił się w mojej szkole i nie wpadł na mnie... –zacięłam się, szukając odpowiednich słów, lecz nie potrafiłam wydusić z siebie nic sensownego.- Nie wiedziałabym co się ze mną stało. Pewnie wpadłabym, przy pierwszej lepszej okazji w sidła Naozen.
Uśmiechnął się do mnie. Nie tak zwyczajnie tylko… sama nie wiem jak to opisać. Nie potrafiłam zidentyfikować, co oznaczał ten uśmiech. Nawet nie zdążyłam rozpocząć kolejnego zdania, gdy on całkowicie niespodziewanie przysunął się do mnie i przytulił mnie. Byłam zaskoczona.
-Dziękuje- szepnął.- Dzięki tobie mam w swoim życiu inne cele poza ucieczką.
-Co masz na myśli?- uśmiechnęłam się niepewnie.
Odsunął się ode mnie odrobinkę i ponownie spojrzał mi w oczy. Nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia. Co się ze mną dzieje? Dlaczego on ma nade mną taką władzę?
-Mam na myśli ciebie-odpowiedział po kilku sekundach, które trwały wieczność.- Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułem. Chcę cię chronić przed wszystkim, co złe na tym świecie- przerwał na chwilę wyraźnie speszony tym co powiedział.- Chcę być tam gdzie ty...
Poczułam takie... dziwne ciepło w środku. Jeszcze nigdy nikt nie powiedział mi czegoś takiego. Kompletnie mnie zatkało. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, którego nie mogłam się pozbyć.
-Ja...- nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. -Dziękuję.
Wyraźnie ośmielony moim uśmiechem przysunął się do mnie. Nieudolnie próbując mnie pocałować, chciał jakoś przypieczętować te słowa, które wyrwały mu się z głowy. Kiedy był już tak blisko, że nasze usta prawie się ze sobą stykały, poczułam jakby żołądek podszedł mi do samego gardła. Najwyraźniej samolot zaczął lądować. Hadrian nie wiedząc, co począć odsunął się ode mnie szybko i powiedział z trudem hamując narastające w nim emocje:
- Chyba już jesteśmy na miejscu- stwierdził ochryple.
-Tak, lądujemy...- mruknęłam, odwracając się w stronę okna. Nie mogłam znieść palącego skrępowania, które nastało między nami.
Nie minęła dłuższa chwila i usłyszeliśmy dochodzący z głośniczka nad nami głos stewardessy, która mówiła:
-Dolecieliśmy do Nowego Jorku, proszę o spokojne odpięcie pasów bezpieczeństwa i udanie się do wyjścia z samolotu. Dziękujemy za skorzystanie z naszych usług i polecamy się na przyszłość.
Hadrian odchrząknął głośno.
- Chodźmy zobaczyć ten Nowy Jork- powiedział z lekkim uśmiechem. Widziałam ile trudu włożył w to zdanie. Byłam mu bardzo wdzięczna, że to on spróbował pierwszy pozbyć się tej granicy, która wytworzyła się między nami.
Kiedy znaleźliśmy się już poza lotniskiem, oboje nie wiedzieliśmy, gdzie mamy się udać. Od babci dowiedziałam się jedynie, że ojciec mieszka gdzieś na obrzeżach Nowego Jorku, lecz nigdy nie chciała powiedzieć mi, gdzie konkretnie znajduje się jego mieszkanie.
Rzuciłam przepraszającym spojrzeniem w stronę Hadriana, po czym oparłam się o mur budynku, odstawiając torbę obok siebie.
-Domyślam się, że nie wiesz gdzie pójść…- powiedział.
-Zgadłeś...- westchnęłam, przykładając dłoń nad oczami, by lepiej widzieć chłopaka. Słońce było tego dnia wyjątkowo upierdliwe. Hadrian stał i rozglądał się wokoło, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby nam pomóc. W końcu zobaczył, coś co przykuło jego uwagę.
-Popatrz- powiedział, wskazując książkę telefoniczną na stoliku przy recepcji lotniska. Spojrzałam przez wielką szybę, do środka. - Czy tam nie będzie numeru telefonu do twojego taty?
-Kevin Black...-rzuciłam.- Znajdź go- poprosiłam krótko. On nie zgłaszał sprzeciwów.
Po chwili kucnęłam przy mojej torbie i zaczęłam poszukiwania portfela. Co prawda... Nie było w nim dużo pieniędzy, ale wolałam zawczasu sprawdzić co się w nim kryje, by nie przeżyć szoku, kiedy przyjdzie mi za coś zapłacić.
Gdy upłynęło kilka minut, usłyszałam znaczące chrząknięcie Hadriana, który trzymał w dłoni mały skrawek papieru. Podał mi go. Tak jak myślałam -był na nim zapisany numer telefonu. Szybko wyjęłam z kieszeni komórkę, po czym wystukałam na ekranie odpowiednie cyferki. Już po kilku sekundach trzymałam telefon przy uchu, czekając, aż ojciec łaskawie odbierze.
-Halo?- usłyszałam ledwo znajomy mi głos. Dziwnie poczułam się słysząc tatę po tylu latach.
-Emm...- zacięłam się. Było mi bardzo ciężko przezwyciężyć strach, a raczej... skrępowanie.-Tato, to ja, Hope... -szepnęłam niepewnie.
-Hope?- powiedział zaskoczony.
-Tak...- mruknęłam. -Mógłbyś podać mi swój adres...? 
-A po co ci on?- zapytał. Zapewne po znajomych mu odgłosach miasta, domyślił się, gdzie jestem.- Jesteś w Nowym Jorku?
-Tak, tato- dosyć dziwnie czułam się mówiąc 'tato', do człowieka, który zostawił mnie kilkanaście lat temu z matką swojej żony.- Jestem na lotnisku.
-Ehh- westchnął.- Poczekaj tam, przyjadę po ciebie-przez słuchawkę wyczułam jego entuzjazm… Już bardziej ostentacyjnie nie mógł mi pokazać jak bardzo nie cieszył się z mojej wizyty.
-Jest ze mną mój kolega- odrzekłam szybko, obawiając się jego reakcji. Niestety się rozłączył i nie zdążył mnie usłyszeć. Kiedy już schowałam telefon do kieszeni, podszedł do mnie Hadrian z pytającym wyrazem twarzy. -Krótko mówiąc... Nie jest zadowolony- rzuciłam, siadając na chodniku. Wyraźnie chciał obok mnie usiąść, ale jednak się powstrzymał, czego kompletnie nie rozumiałam.
-Przyjedzie tutaj?
-Tak, powiedział, że po mnie przyjedzie- rzekłam, zdejmując z siebie kurtkę. Niestety nie udało mi się ukryć swojego podenerwowania, więc chłopak domyślił się, co chodziło mi po głowie.
- Nie wie, że jestem z tobą, tak? –spytał. Ja jedynie pokręciłam głową, potwierdzając to, co powiedział. –Rozumiem- rzekł krótko, rozglądając się dookoła.
Po niecałej godzinie czekania, w ciągu której zamieniliśmy może kilka zdań, ojciec przyjechał. Zaparkował swojego mercedesa na parkingu, znajdującym się nieopodal. Sama zdziwiłam się, że go poznałam. Pamiętałam go ze zdjęcia, które widziałam w starym albumie babci. Szczerze mówiąc... Niewiele się zmienił. Na zdjęciu był jedynie nieco młodszy. Fotografia przedstawiała jego i moją mamę, w dniu ich ślubu…
Nie tracąc czasu szybko wstałam z miejsca, po czym biorąc do rąk swoja torbę zaczęłam iść w stronę ojca, który rozglądał się dookoła. Tak jak się spodziewałam- nie poznał mnie.
-Cześć, tato...- powiedziałam, stając obok jego auta. Już po kilku sekundach, u mojego boku zjawił się Hadrian.
- Witaj, Hope- przywitał się. Wyczułam odrobinę chłodu w jego głosie, ale nie dałam po sobie tego poznać. Po chwili spojrzał na Hadriana, a potem znowu na mnie. -Kto to jest?- zapytał, patrząc na niego ukradkiem.
-Mój kolega. Próbowałam cię uprzedzić o tym, że przyjechał ze mną, ale szybko sie rozłączyłeś... -starałam się wyjaśnić to najmilej jak tylko potrafiłam. Kevin był naszą jedyną deską ratunku, więc nie chciałam podpaść mu już na samym początku.
-Nie ma żadnego problemu. Możecie zostać u mnie obydwoje- powiedział z uśmiechem. Normalnie zwaliło mnie z nóg. Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam. Czyżby mój tata zachorował? Tak, to jedyna opcja, bo nigdy nie uwierzę w to, że po prostu zmienił się w ciągu sekundy. Podał rękę Hadrianowi i powiedział- Witaj, mów mi Kevin- przyjaźnie potrząsając jego ręką.
- Dziękuję, jestem Hadrian- odpowiedział chłopak. Był równie zdziwiony co ja.
Co spowodowało taką nagłą zmianę jego nastawienia? To pytanie zakrzątało mi głowę przez całą drogę do jego mieszkania.
Kiedy weszliśmy do środka, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Mieszkanie, a raczej willa była po prostu niesamowita. Ojciec pławił się w luksusach, podczas, gdy ja, Ryan i babcia ledwo wiązaliśmy koniec z końcem... Cudownie.
-Rozgośćcie się- powiedział, nie przestając się uśmiechać. Już mnie to zaczynało denerwować. -Znajdźcie sobie pokoje gdzieś na piętrze...- dodał po chwili, znikając za drzwiami do jakiegoś pokoju.
Hadrian stał trochę zdezorientowany. Widziałam po nim, że nie czuł się komfortowo. Z resztą, ja też nie… Wzięłam go za rękę, próbując odepchnąć uczucia jakie nim targały i zaprowadziłam go na piętro.
- No, to wybierz sobie pokój- powiedziałam z ironicznym uśmiechem. 
-Coś nie tak?- zapytał.- Twój ojciec wydaje się być bardzo miły.
-Proszę cię...- zakpiłam.- Musimy być uważni. Nie daj się zwieść pozorom...- mruknęłam.
-Okej- odmruknął, otwierając drzwi jednego z pokoi.
W duszy błagałam, by mój ojciec okazał się taki, za jakiego uważał go Hadrian…

***

Bardzo, bardzo, bardzo przepraszam, że tyle nic się tu nie działo! To moja wina, bo zawaliłam. Nie potrafiłam zorganizować sobie właściwie czasu. 
Cóż... Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał. Za kilka dni dodam następny, więc serdecznie zapraszam i zachęcam do wyrażania opinii w komentarzach. ;)

~W imieniu swoim i Kuby
Muzykoholiczka 

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 6

Po kilkunastu minutach biegu widząc stan Hope i nie wyczuwając już obecności strażnika postanowiłem zrobić przerwę. Wszedłem do starego magazynu, przytrzymując drzwi dla Hope. Spojrzała na mnie i usiadła na podłodze, ciężko dysząc. Miała okropną kondycję. Nad tym również będzie trzeba popracować…
-Mógłbyś mi, kurwa, wyjaśnić, co to wszystko miało znaczyć?!- wrzasnęła, opierając plecy o ścianę.
-To był strażnik- odpowiedziałem, ociągając się.- On… ściga mnie- westchnąłem głośno.
-Jaki strażnik? Dlaczego cię ściga? - zdziwiła się.
-Strażnik z Naozen- nerwowo przeczesałem dłonią włosy.- Organizacji, która łapie osoby o nadnaturalnych zdolnościach i wykorzystuje je dla swoich celów-  wyjaśniłem, spuszczając głowę.
-Dlaczego ścigają akurat ciebie?- zdziwiła się, patrząc na mnie.
-Bo uciekłem od nich- spojrzałem na nią powoli.-Byłem tam w sumie od zawsze…
-Jak to... Od zawsze?- zmarszczyła czoło.
-Odkąd pamiętam. Nie przypominam sobie, żebym mieszkał gdzieś indziej. Już jako kilkuletnie dziecko miałem swoją pierwszą misje- ponownie westchnąłem, na samo wspomnienie o tym. Dziewczyna spojrzała na mnie, wyczekując dalszych wyjaśnień.  -Tam pracują ludzie nie znoszący sprzeciwów. Nazywają nas mutantami… Wykorzystują każdego, kto da im się złapać. Zazwyczaj wysysają z nas moc, żeby zbadać, dlaczego jesteśmy inni. Oczywiście, kiedy pozbawi się mutanta mocy, ten albo umiera, albo staje się zwykłym człowiekiem… To zależy od tego jak wielka była jego moc. Ci z potężnymi mocami, po wyssaniu jej zazwyczaj umierają, a ci, których moce nie były wyjątkowe, stają się zwykłymi śmiertelnikami- wyjaśniłem.- Ludzie stamtąd często też traktują nas jak króliki doświadczalne, testując naszą wytrzymałość, ale najczęściej po prostu… -wziąłem krótki oddech.- Wysyłają nas na wojny lub każą zabijać niewinnych ludzi…
-Mutantami…- w niedowierzaniu szepnęła pod nosem. -Jak udało ci się stamtąd uciec?- spytała.
-Trzy tygodnie temu miałem przypisaną kolejną misje. Chyba już po raz setny miałem zabić jakichś niewinnych ludzi. Poszedłem na nią razem z dwoma strażnikami. Na misjach zawsze pilnuje nas ktoś z nich. Miałem zlikwidować ludzi, którzy niby stanowili zagrożenie dla ich organizacji -przerwałem na chwilę, patrząc na to jak zareaguje. Było tak jak myślałem. Przestraszyła się, chociaż próbowała to ukryć i nadal patrzyła na mnie z zaciekawieniem. -Poszliśmy do starego magazynu, tam były butle z gazem, które miałem odpalić, gdy w budynki zaczęli zjawiać się ludzie. Kiedy strażnicy szli obok mnie, niczego nieświadomi ja podpaliłem te butle wywołując ogromny wybuch. Wykorzystałem ich dezorientację i uciekłem-skończyłem, opierając się o ścianę. –Przepraszam, że nie byłem wobec ciebie do końca szczery-dodałem z poczuciem winy. Hope zignorowała moje przeprosiny, była wyraźnie zła. Rozumiałem ją, ale to chyba normalne, że nie chwalę się nowo poznanej osobie, że uciekłem z organizacji, która znęca się nad takimi jak ja!
-Jak dużo jest tam takich ludzi, jak my?
-Bardzo dużo…- szepnąłem, wspominając osoby, którym niestety nie udało się tam przetrwać. Tak, niektórzy wymiękli po kilku dniach testów. Pamiętam, jak trudno było mi się pogodzić ze śmiercią mojego przyjaciela…
-Ta organizacja… Jak wielka ona jest?
-Jest ogromna. Jest kilka baz, do których jesteśmy rozsyłani. Na każdym kontynencie jest przynajmniej jedno stanowisko, które wyłapuje tam wyjątkowych ludzi, a tych najciekawszych wysyłają do głównej siedziby.
-To... Co teraz?- spytała, podpierając brodę o zgięte kolana.
-Muszę jeszcze dziś wyjechać z miasta- odpowiedziałem jej, ale widząc jej reakcję dodałem szybko- Muszę, bo inaczej znów mnie złapią.
-A co ze mną?- szepnęła. Widziałem po niej, że to, co powiedziałem sprawiło, że się zawiodła. Westchnąłem, po czym odpowiedziałem na jej pytanie.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem.  Tak mi przykro, że cię w to wplątałem…
-Ja...- zaczęła, próbując ukryć swoje łzy.- Nie poradzę sobie bez ciebie- szybko spuściła wzrok.
-Więc...-zacząłem niepewnie. Jeszcze nigdy nie byłem tak bardzo niepewny. - Wyjedź ze mną.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- spojrzała na mnie, wycierając łzy, powoli spływające po jej policzkach.
-Normalnie-wzruszyłem ramionami. Dziewczyna westchnęła, chowając twarz w dłonie. -Jeśli nie chcesz- odchrząknąłem po chwili-to nie musisz. Ja muszę uciekać.
-Dałbyś mi trochę czasu na decyzję?- spytała.
-Dzisiaj w nocy wyjeżdżam. Przepraszam…
Hope spojrzała na komórkę, żeby sprawdzić godzinę. Widziałem jej wahanie. Nie wiedziała, co robi. Nie była świadoma z czym to się wiąże…
-Jest osiemnasta- oznajmiła krótko.- Do godziny podejmę decyzję...- szepnęła.
- Za godzinę przyjdę do twojego domu. Mam nadzieję, że będziesz gotowa-powiedziałem na odchodne.
                                                                  *Perspektywa Hope*
Kompletnie nie wiedziałam jaką decyzję powinnam podjąć. Byłam pewna, że nie będę w stanie normalnie funkcjonować, kiedy jego zabraknie. Jak mogłam tak dać się wkręcić własnym uczuciom?! Kiedyś obiecałam sobie, że do nikogo już się nie przyzwyczaję, do nikogo nie przywiążę. Wszystko zmieniło się, kiedy pojawił się Hadrian… Gdy już zdążyłam go polubić, okazało się, że to koniec.
Poza tym, tylko on wiedział jak mi pomóc. On był jedyną osobą, która potrafiła zapanować nad moją mocą. Bez niego… Z pewnością kilka razy dziennie bym coś wysadziła.
Nie… Nie wyobrażałam sobie ucieczki z nim. Nie dopuszczałam tego do swojej myśli. Nie mogłam opuścić babci, moich przyjaciółek, Ryana… Mimo tego, że był dupkiem...
Przez calutką godzinę chodziłam w tę i z powrotem po całym pokoju. Nie mogłam, podjąć tak poważnej decyzji, pod taką presją. Godzina czasu, była dla mnie z pewnością za krótka…
Kiedy Hadrian pojawił się w drzwiach mojego pokoju, poczułam, jak moje nogi w kolanach automatycznie się uginają. Wiedziałam, że będę żałować mojej decyzji, ale nie miałam innego wyjścia.
-A więc, jaka jest twoja decyzja?- zapytał szeptem, wcześniej uprzedzony przeze mnie o tym, że wszyscy już śpią.
-A jak myślisz?- szepnęłam, wzdychając ciężko. Popatrzył w stronę leżącej na moim łóżku torby. Oboje wiedzieliśmy co to oznacza.
-Chodźmy, bo spóźnimy się na pociąg-powiedział, zawieszając sobie moją torbę na ramieniu, po czym wyszedł z pokoju. Narzuciłam na siebie moją ciemną kurtkę, doganiając go prędko.
-Gdzie my tak właściwie jedziemy?
-Nie wiem, byle daleko stąd- odrzekł, lecz widząc moje lekkie zdenerwowanie dodał szybko - Nigdy nigdzie nie byłem poza Naozen, zrozum.
-Wiesz... Mój ojciec mieszka w Ameryce... - mruknęła zachęcająco.
- A to daleko? – spytał.
-Mam nadzieję, że lubisz długie podróże- zaśmiałam się, ciągnąc go za rękę. -No chodź...
I wyszliśmy z domu, uważając na to, żeby nikogo nie obudzić.
Tatusiu mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz…


***

Dziękujemy za uwagę. 
Czekamy na Wasze opinie, komentarze :)
Jak myślicie... Co wydarzy się w następnym rozdziale? 

niedziela, 7 września 2014

Rozdział 5

Następnego dnia, idąc do szkoły nie mogłam odpędzić się od myśli o poprzedniej nocy, kiedy Hadrian okazał się być całkiem… przyjaznym chłopakiem. Jego pancerz tajemniczego i wiecznie złego chłopaka to tylko pozory. Potrafił być normalny. A wczoraj… Naprawdę nie chciałam zrobić mu krzywdy. Miałam tylko nadzieję, że wszystko z nim w porządku. Zgrywał twardziela, ale widziałam po nim, że sprawiło mu to ból.
A co z moim bratem? Jak zwykle – nic nie pamiętał. Całe szczęście w nieszczęściu, że wrócił do domu pijany, bo inaczej nie byłoby takiej możliwości, że mogłabym mu weprzeć, iż wrócił do domu i od razu zasnął.
Nie miałam siły na to, żeby iść do szkoły na nogach, więc postanowiłam poczekać na najbliższym przystanku, aż przyjedzie autobus. Pojazd zjawił się po kilku minutach, więc na szczęście nie musiałam długo czekać.
Kiedy znalazłam się w środku i zajęłam swoje miejsce, zauważyłam, że przede mną siedzi mała dziewczynka, z dużą paczką żelków. Nie mogłam się powstrzymać przed spróbowaniem swoich mocy również w tamtym momencie. Wiem, moje zachowanie było głupie i nieodpowiedzialne, ale sprawiło to, że polepszył mi się humor. Widok dziewczynki, dziwiącej się tym, że żelki jeden po drugim same zaczęły wylatywać z paczki sprawił, że zaczęłam śmiać się na głos. Na szczęście ludzie zwrócili uwagę na mój śmiech, a nie na porozrzucane po całym autobusie żelowe misie.
Gdyby tylko Hadrian to widział… Z pewnością nawrzeszczałby na mnie, twierdząc, że narażam też jego, a nie tylko mnie. Co mnie obchodzi, że ludzie nie będą mnie akceptować? Wreszcie jest we mnie coś, co jest godne uwagi innych. Wreszcie się wyróżniam. Mam coś, czego oni nie mają. Coś, o czym inni mogą tylko pomarzyć.
Po upływie kilku minut autobus zatrzymał się pod moją szkołą, więc szybko z niego wysiadłam. Zanim zdążyłam zorientować się, że jestem już w szkole, stała obok mnie Rebecca, piszcząc w niebogłosy o tym, że MUSZĘ iść z nią na szkolny mecz. A dlaczego? Było to oczywiste… Na boisku będzie Hadrian, który z pewnością pozbędzie się koszulki, kiedy poczuje, że jest mu za gorąco… Cóż, moja przyjaciółka była przewidywalna.
Nie miałam innego wyjścia. Wybrałam się z nią na ten mecz. Tym bardziej, że był on zorganizowany w ramach lekcji, więc gdybym się na nim nie pojawiła, dyrektor wpisałby mi wagary.
Wchodząc na trybuny zaczęłam rozglądać się za Jennifer, która miała zająć nam miejsce. Odnalazłam ją dopiero po chwili, ponieważ siedziała na samym końcu ławek. Idąc w jej kierunku przelotnie spojrzałam w stronę boiska, gdzie nasza drużyna odbywała krótką rozgrzewkę. W pewnym momencie dostrzegłam Hadriana, który również w tej samej chwili na mnie spojrzał. Chłopak uśmiechnął się lekko i pomachał do mnie. Byłam tym zaskoczona, lecz w szybkim tempie otrzeźwiałam i odmachałam mu. Po tym zabrał się za dalszą rozgrzewkę.
Z ciekawości odwróciłam się w stronę Reb, by sprawdzić, czy nie utknęła gdzieś w tłumie uczniów. Kilka sekund później pożałowałam, że na nią spojrzałam. Była wyraźnie wściekła.
-Masz mi coś do powiedzenia, Hope?- zapytała z wyraźnym wyrzutem.
-Nie...- odpowiedziałam, kpiącym tonem, po czym uśmiechnęłam się.
-Hope?!- wrzasnęła.
-Słucham cię, Rebecco?- odwróciłam się do niej tyłem, zmierzając w kierunku niecierpliwiącej się Jennifer.
-Hadrian jest mój- powiedziała zdenerwowanym głosem.- Rozumiesz?
-Rozumiem- odpowiedziałam, zachowując całkowitą powagę. -Co nie znaczy, że nie mogę czasem zamienić z nim kilka słów...
-Ale on się do ciebie uśmiechnął i pomachał ci!- zapiszczała sfrustrowana.
-Wiem. A ja mu odmachałam- uśmiechnęłam się pod nosem, widząc jak moja przyjaciółka powoli traci cierpliwość.
-Chyba lepiej będzie, jeśli zrobimy sobie małą przerwę, co?- powiedziała zła.- Cześć.
-O nie, nie, nie moja droga...- zaczęłam, łapiąc ją za rękę, co spowodowało zatrzymanie jej. Popatrzyła na mnie z wielką łaską, a ja miałam ochotę ją spoliczkować. Westchnęłam ciężko.- Rebecca, posłuchaj... Mnie i Hadriana nic nie łączy. Nic, a nic. Spokojnie... Czy ja kiedykolwiek odbiłam ci chłopaka, który ci się podobał?- spytałam retorycznie.- Hadrian jest twój.
-No, dobra… -odpowiedziała udobruchana.
-Już, wszystko okej? Idziemy podziwiać jego zgrabne łydki?- spytałam zachęcająco. Dziewczyna, jak zwykle, na samą myśl o nim odpłynęła. Rozpuściła swoje włosy uśmiechając się promiennie, po czym pokiwała ochoczo głową.
To zawsze na nią działa. Jak ja dobrze ją znam... Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym poszłam w końcu przywitać się z Jennifer. Oczywiście, przez cały mecz kompletnie nie było kontaktu z moją blond przyjaciółką...
Po ponad godzinie mecz się skończył. Nasza drużyna wygrała 3 do 1. Wszystkie kibicowałyśmy, wierząc w wygraną. Chłopcy dobrze się spisali!
                                                                 *Perspektywa Hadriana*
Dzisiaj wreszcie, po kilku tygodniach, na dłuższą chwile zapomniałem o Naozen. Wygraliśmy mecz. Hope razem ze swoimi koleżankami nam kibicowała. Cieszyłem się, że przyszła na mecz. Jej przyjaciółka piszczała jak nawiedzona za każdym razem, kiedy strzeliłem gola.
Dosyć fajny początek dnia.
Od poprzedniej nocy czekałem na spotkanie z Hope. Nie mogłem się tego doczekać. Miałem nadzieję, że uda nam się osiągnąć to co zaplanowałem.
Wyszedłem z szatni, chowając jeszcze spodenki do torby. Rozglądnąłem się dookoła i zobaczyłem ją. Szła razem z koleżankami. Postanowiłem podejść do nich.
-Cześć-przywitałem się szybko.
-Hej, Hadrian- Hope od razu się uśmiechnęła. -Gratuluję wygranej!
-Dziękuje.
Jedna z jej koleżanek zaczęła się na mnie dziwnie patrzeć. Domyśliłem się o co chodzi, więc postanowiłem się do niej odezwać. Zawsze bawiły mnie reakcje dziewczyn, do których zagadywałem jako pierwszy.
- Hej, jestem Hadrian, a ty to…? –zapytałem, podając jej rękę. Jej oczy prawie płonęły ze szczęścia.
-Ja... Rebecca...- odpowiedziała, ściskając moją dłoń, po czym odrzuciła swoje długie włosy do tyłu. -Na boisku... Wiesz... Byłeś świetny...- mieszała się.
-Dziękuje- uśmiechnąłem się.- Hope, kiedy będziesz wolna?- spytałem, zwracając swój wzrok, w stronę dziewczyny.
-Emm...- zaczęła, patrząc na reakcję blondynki, która od razu obdarzyła nas oburzonym spojrzeniem. -Chyba... W sumie, to już jestem wolna- odrzekła szybko, próbując uniknąć kontaktu wzrokowego z Rebeccą.
-Oh, więc nie idziesz na lekcje?- bąknęła złośliwie jej przyjaciółka, z którą przed chwilą zamieniłem dwa słowa. Hope wzruszyła ramionami.- Ryan nie byłby zadowolony z tego, że opuszczasz lekcje...
-Ryan o niczym się nie dowie...- mruknęła Hope.
-Jesteś tego pewna?- automatycznie zmrużyła oczy.
-Nie odważysz się!
-Yy…- wtrąciłem się, byłem trochę zakłopotany. Z resztą sądząc po minie drugiej koleżanki Hope, ona też nie czuła się komfortowo. - To idziemy?- spytałem.
-Rebecca, sama chciałaś iść teraz na zakupy... My też nie idziemy na lekcje, więc nie rób Hope z tego powodu wyrzutów, bo wcale nie jesteś lepsza- odezwała się ta druga. I chwała jej za to!
Spojrzałem zdezorientowany na wkurzoną blondynkę, po czym na Hope, która również traciła już cierpliwość.
Nagle Hope tak po prostu odwróciła się i zaczęła iść w kierunku wyjścia poza teren szkoły. Nie tracąc czasu poszedłem za nią, tym samym zostawiając biedną dziewczynę z tykającą bombą zegarową. Po kilku sekundach dogoniłem ją.
-O co chodziło Rebecce?
-Podobasz się jej...- mruknęła pod nosem.- Twierdzi, że staram się odbić jej ciebie.
- C… co?- zatrzymałem się gwałtownie.
-To co usłyszałeś...- przewróciła oczami, odwracając się do mnie. -Co cię tak dziwi?
-Nie nic- odpowiedziałem tylko, widząc jej minę. Wow, mam wielbicielki. Dosyć miłe uczucie poczuć to ponownie. Kolejna z zalet szkoły. Cholera, o czym ja myślę?! Nie uważając na to jak zareaguje, zapytałem Hope o coś, o co chyba nie powinienem pytać. - A chcesz mnie odbić?
-Przestań... Co to za idiotyczne pytanie... Nigdy nie zrobiłabym tego mojej przyjaciółce- odrzekła, znów idąc przed siebie.
-Okej.- Skończyłem pokojowo temat. Nie chciałem żeby się obraziła, więc wolałem nic już nie mówić. -Tam jest polana, na której poćwiczymy. Chodź…- oznajmiłem, po czym szybko poszedłem przodem.
Przechodząc przez niewielki las co chwile słyszałem, jak Hope przeklinała pod nosem, kiedy tylko gałęzie zaczepiały o jej włosy. Swoją drogą… Bawiło mnie to, lecz wolałem się nie wychylać, bo Rebecca już wystarczająco ją zdenerwowała, a ja nie chciałem pogorszyć jej stanu. Złość wcale nie pomogłaby jej w ćwiczeniach, które były dla niej niezbędne.
Kiedy już doszliśmy na miejsce znów postanowiłem wypróbować jej refleks. Przy najbliższej okazji, którą okazał się być moment, w którym podeszła do stawu, wywołałem niewielką falę, po czym skierowałem ją na Hope.
-Co to, kurwa, miało być?!- wrzasnęła oburzona. Zaśmiałem się, gdy zauważyłem, że jest cała mokra.
-W…wybacz- powiedziałem, próbując przestać się śmiać.- Z bokserkami radzisz sobie o niebo lepiej.
-Zdążyłam zauważyć...- warknęła, wykręcając wodę z mokrych włosów. -Jak mogłeś?!
-Chciałem wypróbować twój refleks, jak szybko potrafisz użyć swojej mocy…- wyjaśniłem przepraszającym tonem.
-Nienawidzę cię... -bąknęła. -Jestem teraz cała mokra, idioto!- widząc jej zdenerwowanie, znów się uśmiechnąłem. Ona jedynie westchnęła, związując swoje długie włosy w luźny warkocz. -Zacznijmy od tego, że ja potrafię przemieszczać jedynie przedmioty, a nie wodę...- powiedziała. Była już opanowana. Dosyć szybko jej to przyszło.
-Nauczysz się i tego- podszedłem do niej, wypuszczając wokół niej kilka nieszkodliwych płomyczków, które sprawiły, że po chwili była sucha. - A teraz spróbuj mnie podnieść.
-Nie zrobię tego- odrzekła szybko, spuszczając głowę w dół. O co jej chodzi?!
-Dlaczego?- westchnąłem.
-Nie panuję nad tym, co się ze mną dzieje, kiedy zaczynam coś podnosić. Najmniejszy szelest potrafi mnie rozkojarzyć, a ja od razu upuszczam rzecz, którą starałam się utrzymać w powietrzu... -wyjaśniła.- Nie chcę cię upuścić...
-Uwierz w siebie- szepnąłem, spoglądając w jej oczy. - Ja w ciebie wierze.
-Nie chcę znów cię skrzywdzić, zrozum to...
-Jeśli mnie upuścisz, to nic mi się nie stanie. Obiecuję.
-Mhm, pewnie. Wczoraj też nic ci się nie stało- powiedziała sarkastycznie.
-Popatrz-wzbiłem się ku górze, zbierając wokół siebie wiatr. - Wtedy nie byłem przygotowany, teraz jestem. Uspokój się i chociaż spróbuj.
-No dobrze... Spróbuję- westchnęła, stając prosto.
Stanąłem na przeciwko niej, wyczekując działania jej mocy. Chciałem jeszcze powiedzieć jej, że na pewno się uda, lecz w tym samym momencie poczułem, jak powoli zaczęła mnie unosić. Najpierw robiła to bardzo delikatnie, bo się bała, ale po chwili rozkręciła się. Uśmiech pojawił się na jej twarzy, kiedy udało jej się przenieść mnie kilka metrów w prawo. To było jak... Być przy pierwszych krokach, stawianych przez swoje dziecko. To dziwne, ale cieszyłem się razem z nią.
Szczęście nie potrwało zbyt długo, gdyż już po chwili poczułem, że moje ciało uderza o ziemię. Zdezorientowany uniosłem lekko głowę i zobaczyłem Hope nachylającą się nade mną.
-Nic ci nie jest?!- spytała z troską.
-Wszystko okej, spróbujmy znowu…- szybko wstałem i otrzepałem się z trawy.
                                                              *perspektywa Hope*
Było mi strasznie głupio, że go upuściłam. Mówiłam… Mówiłam, że go upuszczę, to ten się uparł jak osioł, że mam próbować. Jednak nie to najbardziej przykuło moją uwagę. Postanowiłam skupić się na tym, żeby spokojnie go unieść, po czym postawić na miejsce.
Postępowałam tak samo jak przedtem. Rozluźniłam się, wyciągnęłam prawą rękę w przód, po czym skupiłam całą swoją uwagę na Hadrianie. Już po chwili chłopak unosił się w powietrzu. Byłam szczęśliwa, bo szło mi coraz lepiej. Bardzo powoli przeniosłam go w przód, następnie odstawiając go na ziemię. Jestem pewna, że mój uśmiech jeszcze nigdy nie był tak szczery i przepełniony dumą. Z resztą… Hadrian również przez chwilę pokazał zęby.
Nagle wyrwał się z mojej mocy, wpędzając mnie w dezorientacje. Co się dzieje? Pomyślałam. Kilka sekund później usłyszałam Hadriana:
- Uciekaj!- wykrzyczał.
 Jak to mam uciekać?! O co mu chodzi?
-Nie stój tak, uciekaj!- wrzasnął drugi raz.
Wtedy zaczęłam biec, a w miejscu gdzie Hadrian został rozpętało się istne piekło. Zauważyłam jak w stronę nieznajomego lecą stworzonego przez niego ogniste kule, a ziemia zaczęła się trząść.
Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie wiedziałam kim była osoba, którą Hadrian potraktował swoimi mocami. Jedno było pewne- ten człowiek również był inny. Potrafił latać, co sprawiło, że zamiast uciekać zaczęłam zastanawiać się o co w tym wszystkim chodzi.
Oparłam się o wielkie drzewo, przyglądając się całej walce.
Byłam pod wrażeniem zdolności Hadriana. Operował tym wszystkim, jakby był do tego stworzony. Jakby ktoś go w tym wyszkolił. Podparłam głowę o korę drzewa, gdyż zrobiło mi się bardzo gorąco. Zaczęłam głęboko oddychać. Dopiero wtedy zauważyłam, że pewna część lasu płonie.
Wpadłam w kompletną panikę. Nie wiedziałam, co zrobić.

Wybiegłam w stronę, gdzie Hadrian nadal zmagał się z tym facetem. Tak, był to mężczyzna, w średnim wieku. Miał wielkie, czarne skrzydła, a kiedy zaczynał nimi ruszać, wszystkie ogniste kule, którymi ciskał w niego Hadrian, zostały odbijane w różne strony świata. Cała polana była otoczona lasem, więc po chwili większa część lasu stała w płomieniach.
Nie miałam innego wyjścia, Wóz, albo przewóz.
Widząc, jak mój kolega męczył się z poskromieniem tego mężczyzny, wiedziałam, że sam nie da sobie rady. Wyciągnęłam jedną rękę, w kierunku szybującego w powietrzu faceta. Nie mogłam nad nim zapanować. Jedyną rzeczą, którą udało mi się zrobić, to spowolnić go. Jego skrzydła pracowały coraz wolniej i wolniej, aż w końcu przestały się ruszać, dzięki czemu mogłam je unieruchomić.
-Hadrian, las!- krzyknęłam w stronę chłopaka.- Zaraz wszyscy spłoniemy! - wrzasnęłam przerażona, odrzucając faceta jak najdalej tylko potrafiłam. Po chwili poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Był to Hadrian. Biegł przed siebie, ciągnąc mnie za sobą.
-Musimy uciekać- powiedział, wolną ręką kierując wodą, aby choć odrobinę ugasić pożar… 


***


Dziękujemy za uwagę! 
Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jesteśmy głodni komentarzy! ;)
Jeśli macie jakiekolwiek pytania- pytajcie śmiało. Czekamy. 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 4

-O co ci chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak… Szybko podszedłem do niej i złapałem  ją za ręce.
-Spokojnie, wszystko w porząd... - spróbowałem ją uspokoić, lecz w połowie słowa wytworzona przez nią fala rzuciła mną o ścianę. Mimo tego, że byłem przyzwyczajony do bólu, to jej moc sprawiła taki pulsujący ból w mojej głowie, że przez chwilę nie wiedziałem, co się stało. –Kurwa-złapałem się za głowę, próbując się podnieść. Niestety, nie dałem rady.
-Matko...- jęknęła Hope, rozluźniając się. Od razu biegiem zerwała się w moją stronę. - Przepraszam! Nic ci nie jest? Hadrian?- uklękła przy mnie, patrząc na mnie przepraszającym spojrzeniem, po czym zasłoniła swoje usta dłonią.
-Jest okej... Tylko odrobinę kręci mi się w głowie- odrzekłem dla zmyłki, gdyż zrobiło mi się jej szkoda, widząc jej wyrzuty sumienia.- Naprawdę nic mi nie jest.
-Naprawdę przepraszam, nie wiem jak to się stało...- westchnęła, spuszczając głowę.
-Jeszcze nad tym nie panujesz, to normalne -wyprostowałem się.- Wiem coś o tym...
-Co masz na myśli?- popatrzyła na mnie niepewnie.
-Też mam takie zdolności- odrzekłem. Zdziwiła się, więc postanowiłem jej to wyjaśnić.  Po chwili zastanowienia pokazałem jej jedną ze swych zdolności. Wokół mojego palca pojawiły się latające ogniki.- Panuję nad żywiołami…
Dziewczyna wpadła w stan osłupienia. Na chwilę otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz nie wydobyła z siebie żadnego słowa, jedynie wciągnęła powietrze w zamyśle. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Widziałem, że to jeszcze do niej nie dotarło. Najwidoczniej musiała odkryć swoje moce niedawno…
-Jak to możliwe? - spytała, twardo wpatrując się w moje palce, którymi nerwowo przebierałem. -Nie rozumiem tego, co się dzieje...
-Odziedziczyłaś prawdopodobnie po którymś z rodziców dar telekinezy- odchrząknąłem.- Tak jak ja... –dodałem, próbując ukryć ból jaki towarzyszył mi podczas wspominania rodziców.-Tylko mój jest nieco inny.
-Przecież to niedorzeczne... - zaczęła, dziwiąc się.- Przecież moi rodzice... - zacięła się, analizując coś w głowie. Popatrzyłem na nią pytająco. –To znaczy… Że… Moja matka też musiała być inna…- stwierdziła.
-Musiała być?
-Nigdy jej nie poznałam…- uśmiechnęła się blado. Postanowiłem nie pytać o nic więcej. Nie chciałem przysparzać jej dodatkowych myśli, które zakrzątałyby jej głowę. – Czyli… Do czego jestem zdolna?- zapytała, szybko zmieniając temat.
-Posłuchaj, nie wiem wszystkiego na temat naszych zdolności, ale - dodałem- mogę pomóc ci zapanować nad twoim darem.
-Dlaczego chcesz mi pomagać...? - szepnęła. Bała się? Dlaczego wywołałem u niej strach?
-A nie chcesz nad tym zapanować? -odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Nie chcę tym nikogo więcej skrzywdzić...- stwierdziła, wskazując na moją prawą dłoń, która zrobiła się sina. Hope delikatnie jej dotknęła, a ja poczułem nieprzyjemne mrowienie. Syknąłem cicho.- Przepraszam...
-Nic nie szkodzi- uśmiechnąłem się do niej pokrzepiająco. Po kilku sekundach usłyszałem trzask drzwi frontowych. 
- Chyba ktoś idzie…- szepnąłem, obserwując jej reakcję.
Dziewczyna wstała niezdarnie, stając obok drzwi. Przez chwilę nasłuchiwała kroków, zbliżających się do nas. Jej mina zdradzała wszystko... Jej wielkie oczy ze strachu stały się jeszcze większe.
-O cholera- powiedziałem cicho, próbując zamaskować chichot.
-Z czego się śmiejesz?! -warknęła, tłumiąc krzyk. -Jeśli on tu wejdzie to oboje będziemy mieć kłopoty!
-Przepraszam- powiedziałem szybko. Wciąż starałem się stłumić śmiech, kiedy próbowała wepchnąć mnie pod łóżko.
-Schowaj się gdzieś, do cholery!- powiedziała z wyrzutem, rozglądając się po pokoju.
Bez słowa opadłem na ziemię, wślizgując się pod niewielkie łóżko jej brata.
W tym samym momencie do pomieszczenia wparował jej brat. Oczywiście, był pijany, bo upadł, potykając sie o próg. Nie oszczędziłem sobie cichego chichotu, za co Hope kopnęła mnie w wystającą zza łóżka nogę.
-A co ty tu robisz, smarkulo? –wybełkotał, podnosząc się z ziemi.
-Ja... Chciałam… Odpracować ci jakoś to moje spóźnienie do pracy, więc... Postanowiłam posprzątać ci w pokoju...- bąknęła.
-Tak, tak, wyjdź już stąd-  rzucił się na łóżko, niemal mnie przygniatając. Starałem się zachować powagę, lecz cała ta sytuacja była godna mojego śmiechu.
-Ale ja jeszcze nie skończyłam... Może poszedłbyś się wykąpać? Na pewno poczułbyś się lepiej...- uśmiechnęła się blado, starając się przekonać go do opuszczenia pokoju.
-Wypad!- warknął głośno.
-Nie! Nie możesz mnie stąd wygonić! – krzyknęła.- Przypominam ci, że ten dom nie należy do ciebie, tylko do mnie!
Ryan zerwał się z miejsca i zaczął mocno popychać Hope w stronę drzwi. Wtedy już nie wytrzymałem i wyszedłem z ukrycia. Nie mogłem pozwolić na to, żeby nią pomiatał.
-Zostaw ją w spokoju –powiedziałem, podchodząc do niego. Black była przerażona.
-Co... Kto to jest?!- wrzasnął do Hope, pokazując na mnie palcem. -Przyprowadziłaś sobie jakiegoś przydupasa do domu?! Co ja ci o tym mówiłem?!- wykrzyczał, podnosząc na nią rękę.
Prędko zacisnąłem palce na jego ramieniu w odpowiednim punkcie, powodując, że Ryan zaczął zasypiać. Już nieraz to robiłem, więc dobrze wiedziałem jak postąpić w takiej sytuacji.
-Dobranoc…- mruknąłem do nieprzytomnego Ryan’a, po czym spojrzałem na Hope. Kiedy zauważyłem jej minę, pożałowałem tego, że to zrobiłem. Dlaczego ona tak bardzo się wszystkiego bała?!- Przepraszam… Nic mu nie będzie. Obudzi się za kilka minut- odrzekłem.
- Ja już pójdę, wybacz, nie chciałem sprawiać kłopotu.
-To ja przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło... -mruknęła, próbując zakryć łzy, pchające się do jej brązowych oczu.
-Spotkajmy się jutro, po szkole, okej?- zaproponowałem.
-Emm...- bąknęła zaskoczona, po czym zmarszczyła czoło. -Jeśli chcesz...- wzruszyła jednym ramieniem, spoglądając na mnie.
-Przygotuj się, spróbujemy ugruntować twój dar. A i pamiętaj… Nie pokazuj nikomu swoich zdolności, ludzie boją się tego czego nie mogą zrozumieć-powiedziałem jej, powoli wychodząc.
-Jak wielu nas jest?- spytała, kiedy byłem już przy schodach. Kątem oka zauważyłem, że stała w drzwiach.
-Tego nie wie nikt- odpowiedziałem z zamysłem. Kilka sekund później byłem już na zewnątrz, kierując się do mojego schronu. 


***


Dziękujemy, że do nas zaglądacie. :)
Chcielibyśmy wiedzieć ile osób czyta nasze opowiadanie, więc prosimy, żeby każda osoba, która tu zagląda zostawiała po sobie komentarz. 

Jak wrażenia po rozdziale? 
Czekamy na Wasze opinie! <3

wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 3

Wychodziłam już ze szkoły po kolejnym dniu istnej męczarni. Powoli zaczęłam kierować się w stronę baru mojego ojca, kiedy nagle usłyszałam znajomy dźwięk mojego telefonu, który oznaczał nową wiadomość. Szybko wyjęłam go z kieszeni i odblokowałam ekran, po czym odnalazłam SMS-a.
Gdzie jesteś? ~Rebecca
Chcąc- nie chcąc, musiałam jej odpisać. Gdyby stało się coś ważnego, a ja nie pomogłabym jej, z pewnością miałabym wyrzuty sumienia do końca mojego marnego żywota. Szybko wystukałam na ekranie kilka słów.
Właśnie wyszłam ze szkoły. Coś się stało? ~Hope
W ciągu kilku sekund usłyszałam za sobą podekscytowany pisk mojej przyjaciółki. Wiedziałam na co mam się szykować. Westchnęłam głośno, przewracając oczami.
-Wyobraź sobie, że Hadrian dołączył do szkolnej drużyny, a teraz mają trening. Musisz tam ze mną iść- wzięła mnie za rękę.- No chodź. Na co czekasz?- zawyła z niezadowolenia, kiedy poczuła, że nawet nie drgnęłam, robiąc minę jak małe dziecko.
-Nigdzie nie idę!- wyrwałam się jej. - Muszę iść do baru. Ryan mnie zabije jeśli znów się spóźnię!
-Nie szukaj wymówki, tylko chodź. Zobaczysz jak Hadrian biega w tych krótkich spodenkach… -powiedziała. Znowu odpłynęła, na co ja jedynie ponownie przewróciłam oczami.
-Dobra, ale obiecaj, że nie będziesz już przy mnie o nim gadać, jasne?
-Okej, obiecuję! Tylko chodź, trening już się zaczął- prawie wrzasnęła, po czym biegiem udała się w stronę boiska, gdzie odbywał się trening.
Po kilku minutach znajdowałyśmy się już na trybunach, a Rebecca siedziała nieruchomo, nie mogąc oderwać wzroku od Hadriana.
Wciąż nie potrafiłam zrozumieć tego, co ona w nim widzi. Okej, był przystojny, trochę tajemniczy. Może i było to nieco pociągające, ale… Hope! O czym ty mówisz… Nie mogłam myśleć o nim w ten sposób. Skarciłam się za to w myślach, próbując odbiec ich tematem od Nowego.
Nie miałam zamiaru dłużej siedzieć i gapić się  w jedno miejsce, więc postanowiłam, że już pójdę. Rebecca i tak była zajęta wpatrywaniem się w tyłek Hadriana, biegającego po boisku za piłką.
-Rebecca… Ja już idę, spotkamy się jutro… Na razie…- powiedziałam, bacznie obserwując reakcję przyjaciółki. Oczywiście, nie otrzymałam żadnego odzewu z jej strony. Nadal była wpatrzona w Nowego. Spojrzałam przelotnie na niego. I wszystko jasne… Chłopak zdjął koszulkę, to dlatego blondynka siedziała jak zaklęta.
Westchnęłam, cicho chichocząc z jej głupoty. Zaczęłam kierować się w stronę schodów, prowadzących do wyjścia. Kiedy byłam już praktycznie przy samej bramce, która była wcześniej wspomnianym wyjściem. Usłyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Gwałtownie odwróciłam się w stronę boiska.
Piłka znajdowała się już pół metra przed moją twarzą. Nie mogłam zareagować inaczej. Wyciągnęłam delikatnie dłoń do przodu, zatrzymując przedmiot w locie. Szybko wypchałam rękę w przód, przez co piłka automatycznie poleciała w stronę boiska.
Moja twarz paliła się ze wstydu.
W nadziei, że nikt tego nie widział, uciekłam z boiska. Wprost biegłam do baru. Jeszcze nigdy tak bardzo się do niego nie spieszyłam. Wpadłam do środka niczym huragan, robiąc niemałe zamieszanie. Wszystkie pary oczu zwrócone były na mnie. Jak zwykle, zwróciłam na siebie niepotrzebną uwagę. Mruknęłam ciche ‘Przepraszam’, po czym udałam się na zaplecze, by odłożyć tam moją torbę.
Już po chwili zapomniałam o incydencie z boiska, bo mój kochany brat jak zwykle potrafił zająć moje myśli czymś innym… Nie była to wcale pozytywna pomoc z jego strony.
-Gdzie byłaś?- zapytał, zaczynając swoje żale.
-Tam, gdzie ciebie nie było- przerzuciłam przez ramię niewielką ściereczkę, po czym odwróciłam się do niego, krzyżując ręce na wysokości moich piersi, tak jak on to zwykle robi.
-Myślisz, że od tak zapomnę o tym, że się spóźniłaś?- powiedział rozjuszony.
-A co, korona ci z głowy spadła, że musiałeś się zająć swoim interesem?!- warknęłam.- Przypominam ci po raz setny, że to TWÓJ bar, a nie mój!
-Ah, tak? Więc obcinam ci dniówkę –krzyknął zdenerwowany.- A teraz idź, zajmij się klientami!
-Przecież ty mi nie płacisz, idioto!- krzyknęłam, zaciskając pięści.
W tym samym momencie stało się coś, czego ani ja, ani mój nieznośny brat się nie spodziewaliśmy. Stojące na półkach butelki z wódką zaczęły pękać. Jedna po drugiej, wywołując taki huk i brzdęk, że aż Ryan zatkał uszy.
Najdziwniejsze było to że kiedy rozluźniłam pięści, butelki przestały pękać. Uśmiechnęłam się pod nosem, przyglądając się swoim dłoniom. Kiedy Ryan spostrzegł to, że tak oglądałam moje ręce, spuściłam głowę i szybko wyszłam do klientów. Ich miny były równie zdziwione, co nasze. Szybko uspokoiłam ludzi, mówiąc, że tylko kilka butelek spadło z półek. W sumie... Było to bliskie prawdy.
                                                            *Perspektywa Hadriana*
Koniec treningu. Wreszcie mogę już wyjść z tej szkoły pełnej sielankowiczów i przestać udawać, że jestem jednym z nich. Denerwuje mnie to, że muszę nad sobą panować.
Minęły już niecałe dwa tygodnie odkąd ostatni raz widziałem kogoś z Naozen. Czyżby dali sobie spokój? Nie, oni nigdy nie odpuszczają. Jeszcze chwilę i będę musiał zmienić miejsce swojego pobytu. Nie mogą mnie odnaleźć.
 Ale za nim to zrobię muszę się czegoś dowiedzieć na temat tej dziewczyny, która była na naszym treningu, bo albo mi się wydaje, albo ona ma zdolności telekinetyczne. Muszę to zweryfikować i w razie czego opowiedzieć jej o Naozen. Lepiej żeby tam nie trafiła… To miejsce nie przynosi nic dobrego.
Zamyślony wszedłem do baru i... wpadłem na… Hope? Tak, to była ona.
-Przepraszam jeszcze raz. Znowu się spotykamy- powiedziałem, pomagając jej posprzątać rozlane drinki. To nie mógł być przypadek, że znów na siebie wpadliśmy.
-To ja przepraszam, powinnam była patrzeć gdzie idę... -mieszała się, nerwowo zbierając potłuczone szkło.
-Spokojnie, nic się nie stało. To raczej moja wina- pomogłem jej wstać, gdy posprzątała.
-O matko...- westchnęła. -Jesteś cały mokry... - stwierdziła, marszcząc czoło. Przeskanowała całe moje ciało swoim wzrokiem. -Jeszcze raz bardzo cię przepraszam!
-Nic się nie stało, to tylko plama- spojrzałem na nią przelotnie, zauważyłem, że na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Chyba jednak patrzyłem na nią za długo, bo po chwili odwróciła wzrok.
-Naprawdę nie chciałam na ciebie wpaść...
Zacząłem zastanawiać się nad tym, czy ona zawsze się tak tłumaczy?
Nastała głupia, męcząca cisza, która przeszkadzała i mnie i jej.
-Nie wiedziałem, że tutaj pracujesz- powiedziałem, przerywając milczenie.
-Bo nie pracuję. Nie można nazwać tego pracą... - stwierdziła.- To codzienna harówka.
-Na tym polega praca- odparłem, ale kiedy zobaczyłem jej minę, zorientowałem się, że mówi poważnie.- Aż tak źle?
-Mój brat mi za nic nie płaci, wrzeszczy na mnie, kiedy spóźnię się choćby dziesięć minut... Hmm... Co by tu jeszcze wymienić? Poniża mnie przed swoimi kolegami...- mówiła, idąc w stronę zaplecza. Sam nie wiem dlaczego, ale poszedłem za nią.- Potrafi robić mi wyrzuty nawet za to, że zamknę bar o godzinę wcześniej niż powinnam... Kiedy on  w tym czasie siedzi na imprezie ze znajomymi...- westchnęła, wyrzucając potłuczone szkło do śmietnika.
-Wow, sporo tego- spojrzałem na nią zdziwiony. Nie sądziłem, że jej brat mógłby być tak chamski. W ogóle, nie wiedziałem, że ma brata.
-Właściwie, nie wiem po co ci to mówię...- odrzekła zmieszana. -Może... Chciałbyś się przebrać w coś suchego? Wiem, że to dziwna propozycja, ale głupio mi z tym, że cię oblałam… Mój dom jest kilka minut drogi stąd, a nie sądzę, że chciałbyś wracać do domu w brudnych ubraniach...
-Dzięki, jeśli to nie problem- uśmiechnąłem się lekko, a raczej nie miałem tego w nawyku. Wziąłem od niej torbę, która leżała na jednym z foteli. - Chociaż tak ci się odwdzięczę.
-Dobrze, poczekasz sekundę? Ogarnę trochę lokal i będę wolna...- oznajmiła, wychodząc z zaplecza. Nawet nie dopuściła mnie do słowa!
Sprzątnęła ladę przy barze, po czym szybko pozbierała wszystkie kufle ze stolików. Patrzyłem na nią cały czas,  dopóki mnie na tym nie przyłapała. Skarciła mnie wzrokiem, co w pewnym sensie mnie rozbawiło.
Gdy w końcu wyszliśmy z baru, znów zapanowała krępująca cisza, którą Hope za wszelką cenę chciała przerwać.
-To... Jak podoba ci się w nowej szkole?- zaczęła, patrząc przed siebie.
-Jest okej- odrzekłem. -Jeszcze jej całej nie znam...
-A gdzie chodziłeś wcześniej do szkoły? Daleko stąd?- spytała, skręcając w boczną uliczkę.
-Tak… Bardzo daleko- odpowiedziałem z zamysłem. Przecież nie mogłem tak szybko powiedzieć jej prawdy. Nie tak nagle. Jeszcze wtedy nie byłem pewien tego, że nie była do końca normalna.
-A gdzie konkretnie? Może znam to miejsce...- spekulowała, otwierając drzwi do niewielkiego domu. Rzeczywiście, był bardzo niedaleko baru.
-Do…- zawahałem się, ona to wyczuła.- Huston…- odpowiedziałem po namyśle.
-Aaa, to niedaleko, znam to miejsce- mruknęła pod nosem, znikając za jedną ze ścian. Zostałem sam. Dom był stary, ściany głównie pokryte były tapetami, a na podłodze położone było drewno. Wszystko urządzone było tak... staromodnie.
Nadal rozglądałem się po mieszkaniu, kiedy nagle usłyszałem wołanie Hope, dochodzące z piętra. Znalazłem się tam w kilka sekund.
-Dam ci ciuchy mojego brata. Jest trochę wyższy, więc ubrania powinny być na ciebie dobre...- uśmiechnęła się.
-Dzięki jeszcze raz- uśmiechnąłem się lekko, widząc jak Hope nurkuje w szafie.- To nie problem?
-Dla mnie? Nie. Ale dla mojego brata z pewnością będzie, kiedy zobaczy, że nie ma jego ulubionych jeansów...- powiedziała zadziornie, wygrzebując spodnie z dna komody. -Proszę...- podała mi je, wraz z T-shirtem.
-Czyli igramy z ogniem?- wziąłem ciuchy.
-Mogę zrobić wszystko, by tylko mu dopiec. Sprawia mi to przyjemność...- wzruszyła ramionami. Zaśmiałem się pod nosem.
-A więc okej, zaraz wracam. –wyszedłem, by móc spokojnie się przebrać.
-I tak widziałam cie dzisiaj bez koszulki! - krzyknęła z pokoju, słyszałem jak cicho zachichotała.
-Ah, no tak, więc nie muszę zachowywać się przyzwoicie? – wróciłem do pomieszczenia, mając na sobie jedynie jeansy jej brata. Od razu się zarumieniła. Westchnąłem, ubrałem bluzkę i usiadłem na podłodze. - Mam do ciebie pytanie…
-Jakie?- zaciekawiła się, siadając na łóżku swojego brata. Wyprostowałem się.
-Czy zauważyłaś coś nowego wokół siebie?
-Nie...- udała zdziwioną. Wyszło jej to nieźle, ale ja tak łatwo się nie poddaję.
Po chwili wpadłem na pewien pomysł, dzięki któremu wszystko wyszło na jaw. Na podłodze, obok mnie, leżały znoszone bokserki jej brata, którymi nagle w nią rzuciłem. Tak jak się spodziewałem, Hope zasłoniła twarz jedną ręką, a drugą wyciągnęła do przodu, przez co bokserki zawisły w powietrzu na metr przed nią. Miała dosyć szybki refleks...
-A więc… Nic nowego nie wydarzyło się w twoim życiu? -zapytałem ponownie z nutką sarkazmu.
Zdenerwowała się, wstała szybko z łóżka i skierowała się do drzwi. Nawet nie wiem kiedy, odrzuciła we mnie bokserkami jej brata.
-Nic nie widziałeś, jasne?! - powiedziała z wyrzutem, stojąc w drzwiach.
-Hej… poczekaj!- odrzuciłem je szybko na bok. - Nie denerwuj się…- próbowałem ją uspokoić. 
-O co ci chodzi?!-warknęła, zaciskając ręce w pięści. Nie był to dobry znak…



***

Dziękujemy za przeczytanie rozdziału! 
Mamy nadzieję, że się spodobał. :)

Z niecierpliwością czekamy na Wasze opinie i komentarze. To one napędzają nas do pracy. 
Wszystkim osobom, które decydują się komentować bardzo dziękujemy i zachęcamy do dalszego komentowania. :) 

Co sądzicie o takim przebiegu sytuacji? Jak dalej potoczą się ich losy? Piszcie swoje przypuszczenia.